Zacznę pokrętnie, bo myślę, że nikt się nie obrazi. Jest taka książka, oj stara – „Perły i wieprze”, niejakiego Kornela Makuszyńskiego. Piramidalnie skąpana w obłokach absurdu (?), opowiada historię dwóch malarzy-lekkoduchów, Szymona Chrząszcza i Eustachego Szczygła.
Czytając "To, co najistotniejsze o panu Moritzu" Vlastimila Třešňáka odnalazłem wiele podobieństw do historii Makuszyńskiego, ale nie stawiam minipowieści Třešňáka żadnego zarzutu! I tak, po pierwsze, Pan Szczygieł, mianowicie Mariusz, rekomenduje "To, co najistotniejsze o panu Moritzu", książkę wydaną w Wydawnictwie Dowody, którego jest założycielem. Zbieżność nazwisk przypadkowa? ;)
Po drugie także i tu bohaterami są dwaj lekkomyślni młodzi mężczyźni, artyści (swawolnicy i szałaputy), aczkolwiek z bagażem pewnych emigracyjnych doświadczeń, którego ich polscy poprzednicy nie uświadczyli. A co najważniejsze – historia pana Pragi i pana Moritza jest o wiele bardziej ekscentryczna niż przygody Chrząszcza i Szczygła, zaś czytelnikom przynosi o wiele więcej literacko-surrealistycznych doznań.
Zaczyna się bójką w trinkhalle. Podczas przesłuchania, które zupełnie nie dotyczy tego zdarzenia, w skomplikowanych rubrykach, które musiał wypełnić policjant, takich jak imię, nazwisko i miejsce urodzenia, bohater z Třešňáka staje się Pragiem, i mimo że nie ma jeszcze trzydziestu dwóch lat, a właściwie ma już trzydzieści sześć i pół (to kolejna pomyłka, tym razem związana z rubryką „Liczba zębów zatrzymanego” i „Temperatura ciała zatrzymanego”), zostaje oskarżony o „zażywanie orientalnego świństwa”, które zresztą przezornie ukrył. Później dopadają nieszczęsnego Praga już tylko same kłopoty: pojawiający się i znikający pierścień, tajemnica jego współlokatora, tytułowego Moritza, wyprawa w przeszłość i enigmatyczne, zdawkowa informacje o losach pewnych ludzi uwiecznionych na pewnym bardzo starym zdjęciu. I nagle robi się miejscami kafkowsko, zwłaszcza że wszystko polane zostało grubą warstwą czeskiego sosu, pełnego jedynego w świecie humoru.
Kiedy na scenę wkracza malarz Vaclav Moritz i jego malowane na żółto obrazy, przeznaczone dla mieszkających w Niemczech Chińczyków, pewna nieśmiała, zagubiona aktywistka, czytająca „Afrykańską kucharkę” oraz niemiecki emeryt, fotograf-erotoman, domyślamy się już, gdzie trafiliśmy.
Uroku i charmu lekturze dodają słowa, z których Třešňák składa niespieszne, dokładnie przemyślane zdania. Tańczą, wirują w nieustannym zapętleniu „pierścień w kształcie węża, który obtacza palec i w rozwartej paszczy trzyma zielony kamień, szmaragd oszlifowany w sześć faset”, „trinkhalle na wasserwergu” i „płócienna torba z emblematem Amnesty International na ramieniu”. Bohaterów otaczają przedmioty, które tak jak opisujące je słowa, wracają przyklejone do każdego z nich: wieszak do gazet, henningery, reklamowy długopis Farben Jenisch, jajko z solniczką i maszyna do pisania.
Wszystko to wyglądało, jakbym „wyprowadzał motyla na mały spacer”.
Absolutnie polecam!
Książkę otrzymałem dzięki portalowi Sztukater.