Kiedy dwa statki – HMS Erebus i HMS Terror – należące do angielskiej Służby Badawczej Królewskiej Marynarki Wojennej pod dowództwem sir Johna Franklina wypływały ku północnym szlakom, nikt nie przypuszczał, że będzie to ich ostatni rejs. Dwa potężne statki wyposażone w silniki parowe, wzmocnione kadłuby, niemal stu trzydziestu członków załogi, zapasy na około pięć lat rejsu, bibliotekę na tysiąc książek, czy pianolę z pięćdziesięcioma utworami. Innowacyjne technologie i przede wszystkim duma oraz doświadczenie kapitanów kontra szereg przesmyków pomiędzy wyspami Archipelagu Arktycznego. Siedemdziesiąt lat później, w podobnej chwale, swój rejs rozpoczynał RMS Titanic, który zatonął po zderzeniu z górą lodową. Patrząc z tej perspektywy, HMS Erebus i HMS Terror miały dokonać niemożliwego, bo północny szlak przez większość część roku zmieniał się w lodową bryłę.
„Terror” to opowieść zbudowana na kanwie prawdziwych wydarzeń, które miały miejsce w latach 1845 – 1848. Sam przebieg wyprawy oraz los załogi jak dotąd jest nieznany, a kolejne ekspedycje ratunkowe i znaleziska, rzucają jedynie cień wydarzeń, w jakich znaleźli się podkomendni Johna Franklina. Dan Simmons, opierając się na dostępnych informacjach oraz relacjach z późniejszych wypraw, stworzył historię niczym zaprawiony w bojach behawiorysta, która śmiało mogłaby posłużyć jako wyjaśnienie losów członków załogi i ich zachowań w obliczu nieuniknionej śmierci. Ich lęków, słabości czy też prymitywnego instynktu przetrwania.
Kiedy rozpoczynałem tę podróż, upajałem się przygotowaniami i chciałem jak najszybciej ruszyć na spotkanie z północnym szlakiem, jakbym zapomniał, że i tak nic z tego nie będzie. Trochę dziwnie czyta się historię, znając jej nieuchronne niepowodzenie. Mimo to autor szybko przywołał mnie do pionu i zaangażował do codziennych wacht, na które stawiałem się opatulony w kilka warstw odzieży, z nisko naciągniętą czapą i grubymi rękawicami. Tak, temperatura tutaj waha się od 40 do 80 stopni na minusie. Każdy dotyk gołą ręką metalowych części poszycia kończy się momentalnym przymarznięciem, a tym samym zerwaniem skóry. Do tego choroby – zapalenie płuc, gruźlica czy najbardziej zero jedynkowa, szkorbut. Wszystkie te elementy budują obraz, który daleki jest od naszego wyobrażenia zimna, w którym minus dwadzieścia potrafi paraliżować silniki samochodowe, a służby drogowe przestają sobie radzić z udrożnieniem głównych dróg. Już wtedy sytuacja wydaje się końcem świata, ale tutaj, na północnym szlaku, to zaledwie chwila wytchnienia.
Większość rozdziałów pozbawiona jest numeracji, a jej miejsce wyparły nazwiska wybranych członków załogi. To dzięki nim możemy obserwować wydarzenia z wielu punktów a przede wszystkich z różnego poziomu pełnionych funkcji członków załogi. Moimi ulubionymi były te, najbardziej odróżniające się od reszty, Harry’ego Goodsira pełniącego funkcję asystenta chirurga. Napisane kursywą i mające charakter osobistych zapisków w formie dziennika. Bez rozwlekłych opisów, przedstawiały często podsumowanie wydarzeń, jakie rozgrywały się w minionym czasie i które jako czytelnik doświadczyliśmy w paru poprzednich „imiennych” rozdziałach. Taki zabieg to świetne rozwiązanie, będące domyślną furtką, dzięki której (gdyby taki dziennik przetrwał) znalibyśmy prawdę.
„Terror” to intrygująca opowieść. Ciężka i nie chodzi mi o jej gabaryty, choć faktycznie jest opasła. Ciężka ze względu na ilość tekstu. Na monotonność, ciągły śnieg, lód i świadomość, że nie ma w niej nadziei. Czy klaustrofobiczna? Nie. Obszary, jakie doświadczamy to przecież rejs po nieznanych wodach, to wyjścia na lodową powłokę w celach zwiadowczych, czy późniejszą wędrówkę. Mimo to wciągnąłem się, czytałem niemal codziennie. Kiedy oddaliłem się zbyt bardzo, czułem tę tęsknotę za chłodem i szaleństwem, które tam doświadczyłem. Pragnąłem ją zakończyć, miałem już dość. Dość męki, jakbym podzielał te przeżywane przez bohaterów. Skończcie to, zgińcie! Po co przedłużać?! To taki moment, kiedy nie ma już sił na walkę. Kiedy pochylasz głowę i jest Ci wszystko jedno. Pierwszy raz doświadczyłem takich emocji. Zbliżając się do końca, robiłem się coraz bardziej nerwowy, chciałem krzyczeć. Nastał w końcu koniec, szybko, nie spodziewałem się. Szaleństwo.
Ps. Już teraz jestem bardziej na chłodno więc i włączył się instynkt badawczy. Książka doczekała się ekranizacji w formie serialu o tym samy tytule, który zamierzam zgłębić w najbliższym czasie. Podczas lektury co rusz jednak powracałem do innego filmowego obrazu, który poza kilkoma elementami nijak ma się do wyprawy Johna Franklina – „Walka z lodem” (2022) reżyserii Petera Flintha. Bardzo dobre kino, dużo podobieństw jak stosy z wiadomościami dla przyszłych odkrywców, czy też zagrożenia w postaci niedźwiedzi polarnych, upływającego czasu i oczywiście mrozu.