„Białe noce” przeczytałem, chcąc zapoznać się z wszystkimi pięcioma pozycjami nominowanymi do Nagrody Literackiej im. Gombrowicza. Do lektury podchodziłem więc bez żadnych oczekiwań. Miałem nadzieję na dobrą książkę ze współczesnej literatury pięknej. Tymczasem chyba trochę się zawiodłem.
Jest to zbiór opowiadań. Już w pierwszym z nich czytelnik zwraca uwagę na język. Narratorzy poszczególnych historii są członkami społeczności wsi Binarowa. Stylizacja językowa jest bezbłędna. Bardzo dobrze oddaje gwarę wiejską.
W prozie Urszuli Honek sen miesza się z jawą. Gęsta atmosfera daje się wręcz złapać w dłonie. Kiedy pociera się palcem wskazującym o kciuka, wyraźnie czuć cząsteczki, ciężkość. Jednak te w końcu się przelewają i uciekają. Niczym ciesz nieniutonowska, bagno wciąga czytelnika w głąb siebie. Więzi, jeśli ten się nie rusza, nie próbuje prześlizgać przez ścieżki i dróżki Binarowej. Nie wiem, czy jest to przyjemne uczucie. Nie jestem jego fanem.
Natura osób mieszkających na wsi pokazana jest w dwoisty sposób. Z jednej strony autorka opisuje ich bardzo naturalistycznie, biologicznie. Zawiera opis zabicia świni na mięso. Zdecydowanie nie stroni od dosadności. Pokazuje ziemistość, w której żyją mieszkańcy. Z drugiej jednak strony ta społeczność żyje blisko natury, żywiołów, które niejednokrotnie dają śmierć stanowiącą pewne wytchnienie, wyzwolenie, oznaczają koniec życia w nędzy. Choroba psychiczna czy depresja często traktowana jest jako widzenie więcej, posiadaniu trzeciego oka, a zamglenie oczu świadczy o tym, że osoba nie jest już obecna na tym świecie. Śmierć i życie nieustannie się ze sobą przeplatają, jakby tańczyły oberka w szaleńczych podrygach wywoływanych widmem rychłego końca. Proza Honek jest o ludziach, którzy, zabrzmi to paradoksalnie, żyją śmiercią. Co jest prawdą, a co fałszem? Co jest częścią świata żywych, a co przynależy do umarłych?
Autorka bardzo dobrze oddaje charakter wsi i małej, zamkniętej, wiejskiej społeczności. Zdecydowanie nie jest to „Wieś spokojna, wieś spokojna” Kochanowskiego. Raczej wieś bardzo brudna, biedna, zimna, ziemista. Brutalnie biologiczna.
Opowiadania są niezwykle podobne do tych z tomu „Opowieści galicyjskie” Andrzeja Stasiuka. Przepełnione są jakąś nie do końca zbadaną i określoną duchowością, materią, obecnością i nieobecnością. Totalnie nie podoba mi się to podobieństwo. Przez prozę Stasiuka przebrnąłem ledwo co. Z Honek było lepiej, natomiast jej opowiadania do mnie nie trafiły.
Tej pozycji absolutnie nie będę kibicował. Rozumiem i szanuję to, co autorka chce przekazać, jednak nie jest to dla mnie nic ciekawego, nic, czym bym się zachwycał. Jeśli lubicie być wciągani przez prozę i mieć wrażenie, że brodzicie w bagnie, przeczytajcie. Mnie takie emocje odpędzają.