Fryczkowska prezentuje nam obraz typowych starszych pań – biegnące z rana do kościoła, rozpuszczające swoje wnuki i nadopiekuńcze, dokarmiające śmietnikowe koty, wyglądające na klatkę schodową przy najmniejszym hałasie. Nie ma powodu, by przejmować się tymi „stetryczałymi babami”. Ale co, jeśli moherowy beret, garb i niedosłuch to tylko sprytny kamuflaż, sposób na stanie się niewidzialnym, dostanie się bezkarnie na miejsce zbrodni i zdobycie informacji? Po lekturze „Starsza pani wnika” spojrzenie na osiedlowe babcie całkowicie się zmienia – za siatką zmarszczek kryją się kobiety z krwi i kości, szarpane namiętnościami. Lepiej więc nie wchodzić im w drogę…
Prawie trzydziestoletni Jaro mieszka ze swoją babcią Haliną, jest otyły, leniwy i ogólnie rozmemłany, na dodatek zrezygnował z pracy jako nauczyciel wuefu w gimnazjum, bo dzieciaki się nad nim znęcały. Teraz szuka nowej pracy – postanawia zostać prywatnym detektywem. I choć nie ma do tego żadnych predyspozycji, dosyć szybko udaje mu się rozwiązać pierwszą sprawę, która okazuje się tylko punktem wyjścia do naprawdę poważnych kłopotów. Związany trup, zaginiony obraz Malczewskiego, staruszka-uciekinierka, tłumy żądnych zemsty kobiet i sadystyczny zabójca kotów to stanowczo za dużo jak na tak delikatnego i mało rozgarniętego chłopca. Na szczęście babcia udzieli mu dyskretnej pomocy, rozpoczynając własne śledztwo. I zupełnie nie spodziewając się, gdzie ją ono zaprowadzi.
Atmosfera zagęszcza się z każdą chwilą – mnożą się wątki, które przecinają się ze sobą w zaskakujący sposób, pojawiają się kolejni podejrzani, opowiadający niestworzone historie, które mają dowodzić ich niewinności. Wszyscy byli na miejscu zbrodni, ale nikt nie zabił. I co stało się z obrazem Malczewskiego? „Starsza pani wnika” napisane jest lekko, pełno tu sympatycznego humoru, w rodzaju listy wyrażeń, których używać nie wolno („za moich czasów”, „kiedyś było lepiej”), bo tak mówią tylko staruchy. Mimo to sama opowieść nie jest lekka – podobnie jak w „Kobiecie bez twarzy” Fryczkowska pokazuje, jak łatwo dać się zwieść pozorom i że każdy skrywa ciemne sekrety. Bohaterowie czasem czynią zło z premedytacją, czasem jednak trudno ich potępiać, gdy z poczucia bezsilności szukają wyjścia w przemocy. Dlatego ciężko jest czytelnikowi rozgryźć zagadkę przed końcem książki.
Jest to też w dużej mierze opowieść o byciu kobietą. Niekoniecznie starą, choć pojawiają się też narzekania na obwisłe piersi i choroby późnego wieku. Po prostu kobietą – aktywną, ciekawą świata, chodzącą na randki, ćwiczącą, udzielającą się towarzysko, dokształcającą się na Uniwersytecie Trzeciego Wieku. Kobietą-matką, która nie wie, jak dogadać się z nastoletnią córką, poradzić sobie z finansowymi problemami i frustracjami codziennego życia. Kobietą za wszelką cenę chcącą bronić tych, których kocha, ale też pełną namiętności, zazdrości i pożądania, które mogą prowadzić nawet do zbrodni. To płeć piękna odgrywa tu główną rolę. Bohaterki, poczynając od nastoletniej Jaśki na osiemdziesięcioletnich staruszkach kończąc, stanowią siłę napędową intryg, knując i planując, a czasem wykorzystując mężczyzn do czarnej roboty. Bo mężczyźni to matrymonialni oszuści, rozczarowujący ojcowie albo starzejący się brzydko nudziarze, z którymi lepiej nie mieć nic wspólnego. Na ich tle wyróżnia się Jaro, który niczym brzydkie kaczątko przechodzi zaskakującą zmianę. Warto przyjrzeć się temu obrazowi obu płci, zwłaszcza że doświadczenie życiowe pozwala Halinie i jej przyjaciółkom spojrzeć na relacje damsko-męskie z szerszej perspektywy.
Ta opowieść tylko na pierwszy rzut oka wydaje się dowcipna – w rzeczywistości Fryczkowska po raz kolejny opowiada o tym, że każdy z nas potrafi posunąć się o jeden krok za daleko w imię mniej lub bardziej słusznych powodów. Jednocześnie buduje ciekawy przekrój przez różne kobiece postawy. Świetna książka.