Debiuty zawsze są jedną i wielką niewiadomą. Nieznany do tej pory autor wkracza na pisarską scenę. Kusi nas do sięgnięcia po swoje dzieło, zaprasza do wykreowanego przez siebie świata. Jest przekonany, że stworzył coś niepowtarzalnego i pochłaniającego czytelników bez reszty. Jednak z tymi zapewnieniami bywa różnie. Oprócz tak oczywistej sprawy jak mnogość i różnorodność ludzkich upodobań, istnieje jeszcze masa innych czynników, które wpływają na odbiór lektury. Dlatego debiuty, choć często niecierpliwie wyczekiwane, lepiej traktować z pewną dozą rezerwy. Bez tworzenia w swej głowie całej masy założeń i oczekiwań. Lepiej po prostu zanurzyć się w opowieści i pozwolić jej się snuć, a dopiero na koniec zastanowić się nad wrażeniami. Właśnie w taki sposób potraktowałam „Czas niepogody” Agnieszki Markowskiej.
Motyw walki dobra ze złem występuje praktycznie w każdej książce. Tak głęboko wgryzł się on w naszą rzeczywistość, że nie ma już sposobu na to, żeby się go pozbyć. Dlatego dodatkową trudnością dla osoby piszącej staje się wymyślenie fabuły, która bazując na powielanym milion razy schemacie, będzie jednocześnie czymś innowacyjnym. Na szczęście nadal istnieją osoby o nieokiełznanej wyobraźni…
Sarune jest młodą dziewczyną, sierotą i jedną spośród akolitek w zakonie wyznawczyń Pana Światła. Od lat marzyła, żeby stać się jedną z nich, by później, dzięki nienagannemu zachowaniu, niesamowitej pokorze i niezachwianej wierze, mieć szansę na trafienie do elitarnej grupy Sióstr Jutrzenki. Wielce ambitny plan, dla wielce ambitnej, młodej kobiety. Trudno jednak tak całkowicie odciąć się od wcześniejszego życia, by zacząć spełniać swe marzenia. Szczególnie wtedy, kiedy dzieliło się je z kimś bliskim. Dlatego, pomimo krzywych spojrzeń pozostałych akolitek, przełożonej zakonu, a także mieszkańców wsi, Sarune nadal utrzymuje kontakt z Rhianną.
Rhi jest mieszańcem. Połączyła się w niej krew Świetlistych oraz Tkaczy Nocy. Już z daleka wyróżnia się z tłumu za sprawą swych białych włosów i szarej skóry. Jednak poza pogardą ze strony społeczności, w której przyszło jej żyć, dzięki odmienności może cieszyć się pewnym cennym przywilejem. Nie musi zażywać Insomnium – substancji, która hamuje możliwość śnienia. Na co komu coś takiego? Wszystko po to, by móc czuć się choć względnie bezpiecznym. Sny czynią ludzi bezbronnymi. Przywołują Tkaczy Nocy, którzy potrafią w nie wnikać i za ich sprawą siać zamęt w głowach ludzi. Kroczący wśród snów kuszą kolorowymi wizjami nie z tego świata, powoli zacierając granicę pomiędzy realnym i nierzeczywistym. Ich podszepty zachęcają do robienia rzeczy, których do tej pory unikano, do wypowiadania przemilczanych dotąd słów. Czynią ludzi kimś innym po to, by móc karmić się drzemiącą w nich magią.
Niestety, nie wszystko dzieje się tak, jak powinno. Ktoś wykrada okolicznej zielarce zapas niezbędnego serum, co w krótkim czasie może zakończyć się zbiorową tragedią. W tym samym czasie zakon odwiedza Imszar – Najwyższa Słońca, wokół której gromadzą się wspomniane wcześniej Siostry Jutrzenki. Ogromny niepokój zaczyna sączyć się do serca Sarune. Z każdą stroną jest go coraz więcej, co prowadzi do nieoczekiwanych spotkań, zaskakujących wyborów i rewolucyjnych czynów.
Czy ze spokojnej i przykładnej akolitki można stać się kimś na miarę rewolucjonistki i to w bardzo krótkim czasie? Czy możliwe jest zbudowanie całego królestwa na jednym wielkim kłamstwie? Czy można w tak perfekcyjny sposób manipulować rzeczywistością, żeby przedstawiać się jako ofiarę, a tak naprawdę być oprawcą?
Agnieszka Markowska stanęła na wysokości zadania i stworzyła świat, z jakim nie miałam okazji spotkać się we wcześniej przeczytanych książkach. Jedyną wadą „Czasu niepogody” jest jej objętość, przez co zbyt szybko się kończy. W takiej sytuacji nie pozostaje mi nic innego, niż czekać na koleją powieść autorki. Miejmy nadzieję, że będzie równie wciągająca i innowatorska. Swoim debiutem pisarka niewątpliwie utrudniła sobie zadanie – postawiła poprzeczkę bardzo wysoko.