Prawnik z lincolna recenzja

Powróciłem po latach do jednej z najlepszych powieści Connelly'ego, tym razem bohaterem nie jest detektyw Harry Bosch, ale adwokat Mickey Haller mający biuro na tylnym siedzeniu limuzyny Lincoln – chodzi o redukcję kosztów. Haller jest po dwóch rozwodach, rzadko przydarzają mu się duże i dochodowe sprawy, a jego klientami są głównie dilerzy i producenci narkotyków. Z drugiej strony to świetny adwokat z dużym doświadczeniem.

W tej książce trafia mu się wielka sprawa, oto niejaki Louis Roulet pochodzący z bogatej rodziny, zostaje oskarżony o brutalne pobicie kobiety. Roulet wybiera sobie Hallera na obrońcę, nasz adwokat nie bardzo może zrozumieć dlaczego, ale ochoczo bierze sprawę, bo oznacza to duże dochody.

Haller nigdy nie pyta swoich klientów czy rzeczywiście popełnili przestępstwo, on ma ich tylko bronić, a niewinnych jest bronić najtrudniej, bo istnieje tylko jedno zadowalające rozwiązanie: uniewinnienie: „Żaden klient nie budzi takiego strachu jak człowiek niewinny. I żaden nie pozostawia tak strasznych blizn.” Ale przy okazji pracy nad sprawą Rouleta Haller uświadamia sobie, że parę lat temu skłonił niejakiego Menendeza do przedprocesowego przyznania się do morderstwa – to był korzystny układ, bo gdyby doszło do procesu, Menendez trafiłby do celi śmierci, a tak poszedł na wiele lat do więzienia. A teraz Haller uzyskuje pewność, że Menendez jest niewinny i zaczyna go gryźć sumienie. Sumienie adwokata – co to takiego? W każdym razie nasz adwokat postanawia wymyślić sposób na to, aby sprawiedliwość zwyciężyła i Menendez został uwolniony, a to wcale nie jest proste.

W pewnym momencie miałem nadzieję, że przeczytam moralitet przedstawiający bez ogródek amerykański wymiar sprawiedliwości: wyjątkowo łagodny dla bogatych a bardzo surowy dla biednych; niestety Connelly nie idzie w tę stronę. Dostajemy regularny thriller prawniczy – pojedynki prokuratorów i obrońców na sali sądowej, zresztą znakomicie opisane. Trochę żal straconej szansy na moralitet, ale może zbyt wiele od Connelly'ego wymagam...

Przy okazji, jednym z największych walorów książki jest świetne przedstawienie amerykańskiej procedury sądowej, widać, że autor zna ją na wylot. Sugeruje Connelly, że rozprawa sądowa jest teatrem, w każdym razie Haller z zapałem odgrywa różne stany emocjonalne i czasami gładko kłamie w żywe oczy. Przecież liczy się tylko wygrana...

Dostaliśmy znakomicie napisany thriller prawniczy, trudno mi się było od niego oderwać. Przyjemność słuchania zwiększała znakomita interpretacja Janusza Zadury, ten lektor wydaje się być idealnie skrojony do czytania książek Connelly'ego.