John Smith to szanowany i lubiany przez uczniów nauczyciel. Czuje się spełniony w swoim życiu oraz zawodzie. Ma idealną dziewczynę, pracę i rodziców, na których może liczyć w każdej chwili. Czego chcieć od życia więcej? Jednakże pewnego dnia wszystko się zmienia, a to za sprawą całkiem zwyczajnego wypadu do wesołego miasteczka. Johnny wraz z Sarą postanowili się tam wybrać, aby spędzić trochę wolnego czasu ze sobą. Przyjemny wieczór zmienia się, gdy John przystępuję do gry i kilka razy z rzędu wygrywa. Sara cieszy się ze zwycięstwa swojego ukochanego, ale jest jednocześnie zaniepokojona zachowaniem Johnego podczas gry. Mężczyzna odprowadza Sarę do domu, a sam wraca taksówką. Niestety, ale dochodzi do wypadku, po którym Johnny zapada w śpiączkę. Budzi się dopiero po 5 latach i nie może uwierzyć, jak w ciągu tego czasu się pozmieniało. Powoli dochodzi do siebie, ale jedynie ciężką pracą, rehabilitacjami oraz operacjami może w pełni dojść do sprawności fizycznej. Nie tylko odkrywa, że miłość jego życia ma męża i spodziewa się dziecka, ale również, że otrzymał od Boga dar jasnowidzenia, który z czasem okaże się jego największym przekleństwem.
Stephen King po raz drugi spełnił moje najśmielsze oczekiwania. Pierwsze takie zaskoczenie było z powieścią "Pod kopułą", która jest dla mnie arcydziełem. Bohaterowie, fabuła, wszystko w tej książce jest perfekcyjne, dlatego serdecznie ją wam polecam. A co takiego w "Martwej strefie" aż tak mnie zauroczyło, że ocena tej książki wynosi 10?
Książkę czyta się bardzo przyjemnie i to już od samego początku, ponieważ pierwsze strony powieści nie nudzą, a ciekawie wprowadzają do głównego wątku powieści. Wydaję mi się, że fabuła jest wprost genialna i bardzo dobrze przemyślana. Sytuacje są w logiczny sposób ze sobą połączone, nie znajdziemy tam jakichkolwiek niedopowiedzeń, a tempo akcji idzie wolnym rytmem, żeby potem wciągnąć nas w wir wydarzeń. Ja osobiście od książki nie mogłam się wprost oderwać. W tygodniu starałam się wykorzystać swoje marne resztki wolnego czasu, na przeczytanie choćby jednej strony. Kiedy ją skończyłam, poczułam się spełniona. Dostałam powieść taką jaką chciałam. Nad zakończeniem dość długo się zastanawiałam, ponieważ na początku byłam nim bardzo zaskoczona. Chyba nikt kto czytał "Martwą strefę" nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Żeby naprawdę zrozumieć tę książkę trzeba przeczytać ją od prologu do księgi trzeciej. Jeśli jednak ktoś tego nie zrobi, pominie najważniejsze wyjaśnienia (księga trzecia) to ciekawość będzie zżerała go do końca życia.
I po raz kolejny King pokazał swoje mistrzostwo. Ten autor, bez względu na to jaką czytam jego książkę, zaskakuje mnie coraz to innymi postaciami. Według mnie, w kreowaniu postaci jest po prostu mistrzem. Na pierwszy rzut oka najbardziej zaskoczyła mnie mała liczba bohaterów, co u Kinga jest zdecydowanie rzadkością, ale wyjątkowo w tym przypadku jest to bardziej zaletą niż wadą. Łatwiej jest zapamiętać i ogarnąć kto tak naprawdę jest kim, chociaż postacie są tak świetnie zarysowane, że z większą liczbą osób i tak nie byłoby żadnego problemu. Najbardziej w książkach Kinga lubię to, że bohaterzy zachowują się realistycznie, ludzko, po prostu tak jakby zachował się każdy człowiek w danej sytuacji. Nie wieje sztucznością czy wyidealizowaniem, a ukazuje nasz odczucia w pełnym świetle.
"Martwa strefa" dogłębnie mną poruszyła i spowodowała, że pod koniec zakręciła mi się łezka w oku. Takie książki jak ta rzadko kiedy się spotyka i trudno zapomina. Uważam, że należy ona do tych najlepszych, jakie napisał Stephen King. Serdecznie polecam:)