„Całość ta zrobiła na mnie dobre wrażenie, ponieważ jest ułożona jak umiejętnie skomponowany bukiet kwiatów”; tak o debiutanckim zbiorze opowiadań Jana Krasnowolskiego „9 łatwych kawałków” napisał guru polskiej fantastyki Stanisław Lem. Ja odniosłem nieodparte wrażenie, że to pełny bębenek dziewięciostrzałowego rewolweru. Autor celuje do nas z tej broni współczesnymi strachami, demonami i upiorami XXI wieku, bo tylko nieliczni „…nie zostali skażeni jeszcze wiedzą o takich zjawiskach jak Cholesterol, Internet czy Postmodernizm” (Hasta la Vista szkodniki). Krasnowolski bacznie obserwuje rzeczywistość i w groteskowy sposób ostrzega, a może raczej jedynie próbuje uświadomić zadowolonemu z siebie czytelnikowi żeby nie czuł się zbyt bezpiecznie i wygodnie. Widzi zagrożenie w natrętnych, uzależniających mediach (Pilot), pokazuje skutki starcia z pewną siebie, napastliwą, wrzaskliwą, ordynarną obyczajowością (Spokojny staruszek), w komiczny sposób próbuje udowodnić, że niewiele zmieniliśmy się od czasów średniowiecza (Spalić wiedźmę). A to dopiero początek – dalej są coraz skuteczniejsze narkotyki, niebezpieczne technologie komputerowe, zbrodnie, eksperymenty naukowe, kosmici i seryjni mordercy. Wszystkie te potworności podane w sposób równie zabawny i dowcipny jak absurdalny. Taki rodzimy, troszkę przaśny czasami Creepshow. Autor bawi się z czytelnikiem i co chwilę mruga do niego okiem, gdy na scenie pojawiają się porucznik Skulska i porucznik Mulda oraz kapitan Ryś, grę pełną krwi i przemocy produkuje Clockwork Orange Software na spokojnej ulicy Philipa K. Dicka, a w tle przygrywa nam Nick Cave, Iggy Pop, Maleńczuk, a nawet Biohazard. Nawiasem mówiąc bardzo zacne dźwięki dochodzą zza ściany pokoju „Spokojnego staruszka”. No i Stefan. Prawie w każdej historii pojawia się jakiś Stefan w niedorzeczny sposób scalając te opowiadania w całość. Raz jest Starszym z synów Rodziny, raz zmarłym mężem Cecylii dotkniętej chucią, innym razem cyganem ze skrzypcami, który wygląda jak Slash na wózku inwalidzkim lub wujem panny młodej. Wszystkie opowiadania w zbiorze to teatr absurdu i groteski, więc może dlatego tak przypadły mi do gustu, a jedyną wadą jest to że całość jest zbyt krótka. Hasta la Vista, baby.