Sklepik z marzeniami recenzja

Nie ocenia się książki patrząc na okładkę czy tytuł. Ale w tym przypadku to właśnie intrygujący tytuł i przyciągająca wzrok okładka kazały mi sięgnąć po "Sklepik z marzeniami". Jedyna powieść Stephena Kinga, jaką wcześniej czytałam, to "Zielona mila", która mnie zachwyciła. Byłam więc ciekawa, jaka jest "typowa" książka mistrza horroru.

Obywatele Castle Rock, miasteczka, gdzie żyje się powoli i niemal każdy każdego zna, choć nie chcą tego okazywać, z niecierpliwością oczekują otwarcia nowego sklepu. Jedyne, co wiedzą na jego temat to zagadkowa nazwa- Sklepik z marzeniami. Właściciel owego miejsca, ujmujący, wzbudzający sympatię i zaufanie Leland Gaunt oferuje ludziom rzeczy, o jakich pozornie marzyli. Wszyscy są przekonani, że nie będą w stanie zakupić upragnionego przedmiotu. Dziwnym trafem jednak każdy może sobie na niego pozwolić. Ceną za unikatową kartę kolekcjonerską, przepiękną, zdobioną wazę czy okulary Elvisa Presley'a jest kilkadziesiąt dolarów oraz, przy okazji, spłatanie komuś z miasteczka niewinnego z pozoru żartu. Jednak to właśnie ów żart jest prawdziwą zapłatą za "marzenia". Ale czy pobrudzenie błotem czyjegoś prania lub podrzucenie niewinnego liściku naprawdę może mieć poważne konsekwencje?

"Sklepik z marzeniami" mnie nie zawiódł. Po książce o takiej objętości oczekiwałam, że pochłonie mnie od pierwszej do ostatniej strony. I nie zawiodłam się. Dla fanów Stephena Kinga to pozycja obowiązkowa. Dla tych, którzy chcą się nimi stać, również.


Poznajcie Lelanda Gaunta, sprzedawcę śmierci.