Nie od dziś wiemy, że historia często potrafi nas zaskoczyć. I nie jest to pusty slogan powtarzany bezmyślnie z ust do ust, a fakt, o którym życie co jakiś czas przypomina. Wszystko jest z góry przewidziane i zapisane, a my jedynie kroczymy wytyczonymi ścieżkami, choć wydaje nam się, że to nasz wybór, czy decyzja. Nie inaczej jest z historiami ludzi, które przecież kiedyś się już wydarzyły, a teraz powtarzają się, bo wszystko już było i minęło lecz po latach powraca... Podobnie dzieje się w „Tańczącej ze snami” autorstwa Wandy Nawrockiej. Oto nagle odnajdujemy się pośród mieszkańców niewielkiej wsi oraz szeroko rozciągniętej sielskości, wręcz zaściankowości. Przyciągamy uwagę wszystkich ciekawskich i plotkarzy, każdy nasz krok jest rejestrowany przez innych. Klimat wsi. Dlatego nie ma się co dziwić, że młoda dziewczyna przez cały tydzień dusi się w tym kotle ludzi, a jej jedynym marzeniem jest potańcówka w sobotni wieczór. Nikt jej tego nie zabroni. Nie jeden raz okazuje się, że podobnie zachowywała się i babka i matka, a teraz ona, lecz nikt jej o tym nie powie, bo nawet ojciec jej się wyrzeka.
A dziewczyna? Urodą przyciąga spojrzenia, a do tego okazuje się być wspaniałą tancerką zwiewną niczym elf. Dzięki tańcu odnajduje swój mikro świat, do którego ucieka, i w którym żyje naprawdę. Tańczy między dobrem, a złem, nadzieją i łzami, miłością i odrzuceniem. Jednak życie nie ma nic z bajki, przynajmniej nie na dłuższą metę. Są sny. Proroctwa widziane nocą. Wizje, które mają czy nie mają mocy? Coś znaczą?
Pojawiają się wątki fantastyczne na pograniczu realizmu magicznego, które sprawiają, że trudno oderwać się od czytania. Pochłania cię treść, losy, psychika ludzka i magia. A to wszystko Nawrocka skrzętnie wyważyła i skroiła. Ciekawość niemalże zżera mnie podczas czytania. Zastanawiam się co będzie dalej, dokąd to wszystko zmierza? Czy koniec wyznaczy śmierć?
Wanda Nawrocka zaskoczyła mnie debiutem. Coś niesamowitego. Pierwsza powieść, tomiszcze wręcz, encyklopedia, praca wymagająca czasu, dokładności i skrupulatności. Tu jest wszystko perfekcyjnie dopracowane. Niesamowita lekkość pisania porywa. Wnikasz w fabułę, w duszę ludzi ukazanych w powieści, zamieszkujesz pomiędzy nimi i jest ci po prostu dobrze. Ja się rozsiadałam z wypiekami na twarzy.
Wanda Nawrocka dokładnie przemyślała poszczególne wątki, postaci i ich losy. Dokonała niesamowitego rozrysowania, coś na miarę architekta literatury. Sama jestem zaskoczona polską pisarką, która przy debiucie prezentuje tak dobry i wysoki poziom. Podczas niektórych momentów płaczesz do wnętrza. Nie umiesz poradzić sobie z gniewem, jaki się w tobie rodzi. Złapałam się na tym, że bierność podczas czytania mi kompletnie nie wychodzi, że angażuję się w treść. Przeżywam wszystko.
„Tańcząca ze snami. Ludmiła” spowija cię niewytłumaczalną magią, a sielski, plastyczny opis sprawia, że od początku czujesz się w owej książkowej scenerii bardzo dobrze, wygodnie wręcz. Jesteś zauroczony wyobraźnią autorki. Ale... Na nieboskłonie pojawiają się czarne chmury, bieda puka do okien, głód chłodzi kości. Czyżby wojna się zbliżała?
Jest coś w stylu pisania Nawrockiej, co sprawia, że czuję jej wieczny niedosyt. Zabiera mnie w miejsca, które spowija tajemnica, senny mrok i wszędobylskie chciwe oczy innych. Dlatego czekam na kolejną powieść, której – przyznam szczerze – stawiam wysoko poprzeczkę.
Polecam.