Psychologiczna warstwa powieści koncentruje się wokół największej ludzkiej potrzeby: miłości. Tak trudno pogodzić się, gdy najbliżsi nagle przechodzą na ścieżkę do wieczności, a sama pamięć o nich nie daje pocieszenia. Wtedy najbardziej pragnie się zatrzymać czas, by choć na moment móc znów ukochanej osobie spojrzeć w oczy i pożegnać się z czułością. Ale czy można zawrócić rzekę nie natrafiając na jakiekolwiek konsekwencje tego czynu? Podobnie historia ma się, jeśli dotyka spraw z gatunku nadprzyrodzonych.
Kto czytał, łatwo przypomni sobie przy okazji "Zimowych dziec" podobny scenariusz, który wcześniej zaprezentował Stephen King w "Smętarzu dla zwierzaków" gwarantując czytelnikowi mroczną jazdę po cmentarnych ścieżkach zwierzęcych dusz. W przypadku "Zimowych dzieci" mamy do czynienia z wskrzeszaniem ludzi, ale i tu nie pomija się konsekwencji, jakie grożą żywym przy tego typu wywoływaniu dusz z zaświatów. Mamy odosobnione kultowe miejsce zwane Czarcią Ręką, długoletnią legendę miasteczka West Hall i losy Sary przedstawiane w ciągu zdarzeń sprzed wieku. I mimo iż, współczesność rządzi się innymi prawami, to oba plany czasowe są umiejętnie zazębione i dość dynamicznie przenikające się do samego końca.
"Zimowe dzieci" to hipnotyczna powieść powstała w oparciu o motywy ludowych wierzeń. To przyzwoity horror, gdzie mimo wprowadzenia niesamowitych elementów wierzymy w prawdopodobieństwo zaistniałych wypadków. Fabuła jest prowadzona w rytmicznym tempie, dając tym samym równowagę miedzy tym co działo się kiedyś, a co spotyka bohaterów dziś. Z przeszłości wyłania się historia teraźniejsza, a to z czym przyszło się zmagać bohaterom dziś przenika świat z przeszłości. Uważam, że Jennifer McMahon bardzo umiejętnie poprowadziła fabułę, która wikła czytelnika w niesamowitość zdarzeń i tajemniczą aurę. Każdy szelest i każde wypowiedziane słowo buduje rozedrganą atmosferę. Momentami, wraz z bohaterami czujemy, jakbyśmy się zapadali pod wpływem tego co doświadczają, a wszystko to za sprawą plastycznej narracji.
Śniący wypełniają każdą stronicę lektury, nawet jeśli nie odnajdujemy o nich bezpośredniego wpisu. Są motywem wiary w istnienie pozazmysłowe, będąc jednocześnie niejako dowodem na spełnienie niemożliwego. Dają również powód do zastanowienia się nad moralnym przyzwoleniem w angażowanie się do spraw wychodzących poza ludzkie kompetencje. Kiedyś czytaliśmy o reanimacji zmarłych zwierząt do postaci ożywionej, dziś możemy postawić na naukę i sklonować cechy naszego ulubieńca powołując go na nowo do życia. Czyżby fikcja literacka zaczęła się urzeczywistniać?
Nie każdemu przypadnie do gustu otwarte zakończenie. Na dobrą sprawę, powinniśmy się zastanowić, czy jakiś koszmar może mieć swój ostateczny finał? Jedynie w opcji pożegnania się ze światem doczesnym. Natomiast nie da się zapomnieć traumatycznych przeżyć. Pozostają wczepione w naskórek i kiedyś przypomną o sobie.
Dla mnie tego typu zakończenie jest idealnym zwieńczeniem zaprezentowanej przez Jennifer McMahon historii. Coś jak zwieńczenie tortu wisienką. Na pewno jeśli lubimy ten typ powieści, do tego umiejętnie doprawiony nadprzyrodzonymi wstawkami, to nie powinniśmy jej pomijać w swoich planach.