Marketing i reklama wszak robi swoje, gdyż wielokrotnie mój wzrok w księgarni zatrzymywał się na interesującej okładce tej książki i kusiło mnie do zakupu. Teraz się cieszę, że pojawiła się ona w naszej bibliotece i zapoznałam się z jej zawartością, nie tracąc pieniędzy.
Lektura tej książki wbrew pozytywnym opiniom i jej ogromnej popularności szła mi topornie. Dłuższy czas zastanawiałam się, czy ze mną jest coś nie tak, czy ta powieść jednak nie jest odkrywcza i zapewnia rozrywkę jedynie na średnim poziomie.
Skąd taka popularność? Myślę, że chodzi o uniwersalną opowieść, skupiającą się na uczuciach bohaterów, której akcja dzieje się w czasie drugiej wojny światowej. Jest tu namiętna miłość w mrocznych czasach wojny, jest poświęcenie i bohaterstwo. Wszystko, co potrzeba, by książka stała się międzynarodowym bestsellerem. No właśnie najlepiej się sprzedająca wcale nie musi oznaczać najlepszej.
Sama autorka przyznaje, że jest zaskoczona popularnością tej powieści, a przedtem napisała ich chyba ze dwadzieścia i żadna do tej pory nie przyniosła jej takiego rozgłosu. Nad „Słowikiem” pracowała ponad trzy lata. Pojechała do Francji, spotykała się z historykami, spędzała długie godziny w bibliotekach, czytając dokumenty i pamiętniki. Przeszła nawet trasę, którą pokonywała jedna z bohaterek ruchu oporu Andrée de Jongh przeprowadzająca alianckich lotników do Hiszpanii, a której to życiorys był inspiracją do historii opowiedzianej przez Kristin Hannah.
Po takich informacjach można by się spodziewać czegoś wyjątkowego, rzetelnej wiedzy, ogromnego ładunku emocjonalnego. A jednak czytając tę książkę, nie mogłam się pozbyć natrętnego uczucia, że Hannah nie pozwala myśleć, ona każe mi się wzruszać.
Zdecydowanie przegadana i odbierająca mi jakiekolwiek momenty, w których chciałbym się czegoś sama domyślić. Miałam też niestety dotkliwe poczucie straty czasu. W miarę rozwoju akcji nabierałam coraz większego przekonania, że ta książka nie wniesie kompletnie nic do mojego życia. Opowiada o wojennym koszmarze w niemal pastelowych kolorach. Stosuje takie środki wyrazu, które kazały mi myśleć i czuć dokładnie to samo, co autorka. Hannah nie pozostawia absolutnie żadnych niedomówień. Miłość i wojnę zestawia w doprawdy tak wtórnym i kiczowatym stylu, że ta opowieść o ludzkich okrucieństwach wywoływał u mnie czasami uśmiech pobłażania. Barierą w pozytywnym odbiorze tej książki był fakt, że nie mogłam się utożsamić z żadnym z bohaterów oraz powierzchowna i uboga narracja. Miałam wrażenie, że czytam rozbudowany scenariusz filmowy . Podejrzewam, że powstający na podstawie "Słowika" film, będzie sto razy lepszy niż książka.
Nazywanie tej książki historyczną jest lekką przesadą. "Słowik" to taka przesłodzona wojenna bajka dla Amerykanów niemających zielonego pojęcia o tym co podczas wojny przeżyła Europa i jej ludność. Myślę, że mieszkańców naszej części Europy trudno zaskoczyć nową opowieścią o wojnie. I rzeczywiście, nazistowskie prześladowania, egzekucje na ulicy – czytaliśmy o tym w powieściach bardziej istotnych czy lepszych literacko. Pewnie pomyślicie, że jestem bez serca, tyle dramatycznych wydarzeń zawiera książka, a jestem tak krytyczna. Pewnie jest to spowodowane tym, że po tak dobrych opiniach oczekiwałam czegoś niezwykłego, a dostałam bardzo przeciętne "czytadło" niewymagające zbytnio zaangażowania.
To, co w książce Hannah zasługuje na uwagę i pochwałę, to pokazanie wojny z kobiecej perspektywy. To dla mnie jedyny plus. Pokazuje, że kobiety również odegrały ważną rolę w dziejach wojny, również walczyły i wcale nie miały łatwiej.
"Opowiadanie historyjek to działka mężczyzn. Kobiety żyją dalej. Dla nas wojna była czymś innym niż dla nich"
Podsumowując moje rozważania, kto chce, niechaj czyta, bo jak mówi przysłowie
"Nie to ładne, co piękne, ale to, co się komu podoba".