"- Skąd bierzesz te wszystkie odpowiedzi?
- Po prostu mi przychodzą. Czasami... (...) Najczęściej - poprawiła się - wyobrażam to sobie. To znaczy, wyobraźnia mi to pokazuje, a ja opowiadam."
XXI wiek to wszechobecny pęd, który przejawia się w niemal każdej dziedzinie życia. Każdy z nas za czymś goni, coś chce osiągnąć: jedni sławę, inni korzyści materialne, niemniej wszyscy mamy pragnienia, które chcemy zrealizować. Nie ma tu miejsca na zatrzymanie się i zastanowienie nad życiem, tylko ufnie przyjmujemy za pewnik przekazywane nam z pokolenia na pokolenie treści. Nie kwestionujemy tego jak wygląda świat, bo i po co zajmować się czymś, co z góry ustalone.
Ale czy to rzeczywiście słuszna decyzja? Skąd mamy pewność, że to w co wierzymy od zarania dziejów jest prawdziwe?
"Słońce w lwie" Wioletty Milewskiej to piąta już książka z cyklu napisanego przez autorkę, opowiadająca nam losy trzech przyjaciółek: Malwiny, Sylwii i Wiktorii. Kobiet, których połączyły trudne przeżycia mające miejsce jeszcze kiedyś w Pietruchach. Dziś (w momencie rozgrywania się wydarzeń w powieści) każda z nich jest inna, silniejsza, choć wszystkie skrywają w swoim wnętrzu demony, z którymi się zmagają.
Czy przyjaciółkom uda się otworzyć na szczęście?
Początkowo fabuła mocno skupia się na Malwinie i jej dążeniu do prawdy. Niestety w życiu nie wszystko układa się nam tak, jak byśmy chcieli. Bardzo często nasze dążenia kolidują z pragnieniami innych ludzi, zwłaszcza wtedy, gdy chcemy udowodnić swoją rację. Przyznam, że pierwsze rozdziały skojarzyły mi się z serią o Chyłce, gdzie każdy proces sądowy stanowi nie lada wyzwanie. W miarę upływu stron ciężar akcji przenosi się na pozostałe dziewczyny, by ostatecznie umiejscowić wszystkie bohaterki w jednym miejscu. Podobny zabieg autorka zastosowała w "Mazurce", gdzie wspólne spotkanie wszystkich kobiet umożliwiło im swobodne wyrażanie swoich myśli.
"Słońce w lwie" to książka, w której znajdujemy szereg kontrowersyjnych treści dotyczących religii oraz doświadczeń z przeszłości i ich wpływu na nasze życie. O ile te drugie wiele tłumaczą, to te pierwsze momentami były dla mnie trudne do zaakceptowania. Trzeba mieć naprawdę otwarty umysł. Niestety w większości przypadków nasze myśli wypełniają dawno już ustalone kody, przez co nie ma w nich miejsca na jakiekolwiek novum. Ba! Skupiony na innych rzeczach człowiek nie zastanawia się nad zasadnością zastanej rzeczywistości. Broni się przed jakimikolwiek informacjami, które burzą jego światopogląd i sprawiają, że znany dotychczas świat trzęsie się w posadach.
Myślę, że duże znaczenie ma tu stopniowanie ilości wiadomości. Sama autorka przytacza przykład, w którym tłumaczy to zjawisko: trudno wymagać od przedszkolaka zrozumienia całek, najpierw trzeba go nauczyć liczb. Wydaje mi się, że nie inaczej jest w przypadku treści, z którymi pisarka zaznajamia nas w swojej książce. W większości (a z pewnością słowa te dotyczą mnie) jesteśmy laikami nieobeznanymi z tematem. W towarzystwie od dawna nie prowadzi się rozmów o gwiazdozbiorach czy na temat miejsca Ziemi we Wszechświecie, dlatego nadmiar niezrozumiałych informacji wzbudza sprzeciw. Z biegiem czasu, gdy człowiek oswoi się z prezentowanymi przez autorkę poglądami, będzie mógł zastanowić się nad ich zasadnością oraz ich ewentualnym przyswojeniem.
Najnowsza powieść Wioletty Milewskiej pozwala nam zajrzeć w głąb siebie, zatrzymać się i zastanowić nad miejscem człowieka w świecie. Daje nam również wskazówki jak pokierować naszym życiem, byśmy czuli się dobrze sami ze sobą i umieli w pełni wykorzystać dany nam potencjał. Tylko od nas zależy czy zechcemy wprowadzić je w życie.
Moja ocena 8/10.