“Nazywam się Urszula i jestem… nikim” – tak właśnie zaczyna się kolejna recenzowana przeze mnie powieść. Jej bohaterka nie identyfikuje się z rolą córki, siostry ani barmanki… To ostatnie zajęcie zdaje się jednak sprawiać jej przyjemność. Niewielkich rozmiarów bar, gdzie pracuje, usytuowany jest tuż nad brzegiem morza, na skraju lasu. Urszula ma bliski kontakt z przyrodą – z ludźmi nieco dalszy, o czym świadczy jej pełne rezerwy zachowanie wobec Piotra, który od samego początku przejawia duże zainteresownie dziewczyną.
Co go ciekawi w tej milkliwej, niechętnej do rozmowy istocie? Młoda barmanka jest bardzo zamknięta w sobie, on jednak się nie myli. Intuicja byłego psychologa każe Piotrowi wyczuć w dziewczynie coś bardzo frapującego… Jest nią jej przeszłość bardzo traumatyczna, od której ucieka ze Śląska na dalekie Pomorze by zapomnieć o tym, co ją spotkało.
“Dreszcz przebiegł mi po ciele, kiedy wspomniałam rodzinne miasto. Czterdzieści siedem metrów kwadratowych mieszkania i nasza rodzina. Plus duchy zmarłych dzieci, w sumie czternaście osób. Czasami miałam wrażenie, że ci, którzy odeszli, zajmują najwięcej miejsca, poupychani w kątach pomiędzy tymi, którym udało się przeżyć. Potrząsnęłam głową, odpychając widma przeszłości. Miałam nigdy do tego nie wracać, ale Piotr uruchomił wspomnienia” – czytam.
Pomimo, że udało mi się opublikować tylko jedną książkę (jest nią pozycja dla dzieci) sama uważam się za autorkę. Mając to na uwadze, można łatwo odgadnąć, że w trakcie czytania porównywałam się z Patrycją Żurek. Muszę przyznać, że w początkach książki odczuwałam niejaką zazdrość. “Jak ona dobrze pisze!” - myślałam. Powieść “Ślimoki” zaczyna się niezmiernie obiecująco. Trzeba przyznać, że portret nieszczęsnej rodziny ze Śląska wychodzi niezwykle realistycznie.
Mnie samej ogromnie przypadł do gustu obraz wigilli Bożego Narodzenia. Oto główna bohaterka – wówczas dziesięcioletnia – czeka na wieczorne święto… W spokojnym oczekiwaniu przeszkadza żołądek: jest pusty, jako że niezwykle surowy ojciec rygorystycznie przestrzega postu swojego licznego potomstwa.
Dziewczynce marzy się słodka mieszanka wedlowska, schowana na później. W paczuszce znajduje się dziesięć wspaniałych słodyczy o smaku cytrynowym: dla mamy Teresy, dla taty Zygmunta i dzieci: Urszuli, Doroty, Marysi, Karoliny, Franka, Sabiny i Romka, plus jeden dodatkowo dla nienarodzonego jeszcze dziecka, ukrytego w brzuchu matki. Mała bohaterka nieroztropnie pozwala sobie na otwarcie jednego cukierka… W efekcie zjada wszystkie dziesięć.
To, co dzieje się potem pokazuje, co jest największym problemem rodziny: jest nim bezlitosny ojciec. Świąteczny wybryk Urszuli zostaje potraktowany niczym prawdziwe przestępstwo, w efekcie czego dochodzi do okrutnej kary, wymierzonej ciężką rodzicielską ręką. Dziesięciolatka zostaje ciężko pobita… Zygmunt jest bez wątpienia głową rodziny Ślimoków: tak naprawdę nikt inny, nawet myjąca mu nogi matka Teresa nie ma nic do powiedzenia. Wszyscy żyją w groźnym cieniu tej nieprzewidywalnej postaci… Co oczywiście nie wychodzi nikomu na dobre.
Bohaterka książki to osoba głęboko skrzywdzona… Nie tylko ona jednak! Trzeba pamiętać, że Zygmunt i Teresa w swoim malutkim mieszkanku wychowali całkiem sporo potomstwa. Od przybytku, jak to mówią, głowa nie boli. W przypadku rodziny Ślimoków nie sprawdza się to, niestety, jako że każde z dzieci niesie krzyż, zbyt ciężki jak na swoje ramiona… Pechowy los dotyka wszystkich, poczynając od samego Zygmunta: nigdy nie poznał swoich rodziców, był podrzutkiem znalezionym na schodach sierocińca…
Jeśli chodzi o moją skromną opinię, to realistyczna, ciekawa książka Patrycji Żurek mogłaby być prawdziwym arcydziełem, gdyby nie nadmiar… Nieszczęść. Matka Teresa czasem rodzi martwe dzieci, troje malców gaśnie w dzieciństwie, co mocno gnębi ich ojca (według określenia autorki, umiera w nim dusza).
Żyjącemu potomstwu, jak można się domyślić, nie ma czego zazdrościć. Rodzinę Ślimoków trapi alkoholizm i wybuchy gniewu Zygmunta, nieustannie dochodzi do różnych tragedii. Mamy tu upośledzenie umysłowe, będące wynikiem pobicia, wykorzystywanie seksualne, gwałt na nieletnim, prostytucję, a nawet morderstwo. Przy takich nieszczęściach “zwyczajny” nowotwór na który zapada jedna z córek wydaje się pestką…
“Czy chciałbyś wysłuchać mojej historii?” – pyta Urszula swojego znajomego Piotra… Godzi się on na to – ja również wysłuchałam opowieści głównej bohaterki i nie żałuję tego. Podobała mi się ta pełna realizmu, dobrze napisana powieść. Jedyną “łyżką dziegciu w beczce miodu” jest to, o czym napisałam wcześniej – że nie przysłużył się jej (moim zdaniem) nadmiar (nieszczęść). To jednak moja opinia – jestem pewna, że powieść Patrycji Żurek znajdzie wielu czytelników, którym poruszanie trudnych, wręcz skrajnych tematów przypadnie do gustu.
Autor: Patrycja Żurek
Wydawnictwo: Empik Go
Literatura piękna