Zaskakującą wyprawą jest czytanie Amisa, bo z jednej strony dostajemy współczesny a zarazem średniowiecznie uduchowiony świat przybrany w pajęczynę torów kolejowych i zadymione angielskie pejzaże, z drugiej opowieść o zatrważającej sile instytucji i manipulacji. Główny wątek skupia się na historii dziesięcioletniego Huberta, chłopca o nadzwyczajnym głosie, przy pomocy którego mógłby głosić łaskę Pana. Istnieje jednak ryzyko, że wraz z dorastaniem tenże przeminie – chyba że, ku chwale Najwyższego, małolat zostanie poddany alteracji.
Wielowątkowość powieści to zupełnie inna historia, można się w niej (tej wielowątkowości) pławić do woli i próbować znaleźć wszystkie pozostawione przez autora tropy (skoro Marcin Luter został papieżem, wszystko jest tu możliwe).
Najbardziej ujmujące było poznawanie historii Huberta w chwilach, kiedy decydowano o jego losie. Głosie. Zaznajomiony ze skutkami, że tak powiem, oczywistymi alteracji jak i korzyściami z niej płynącymi (dla jego głosu), był zupełnie nieuświadomiony co do strat, jakie w związku z tym poniesie. Z niewinną niezdarnością pragnie zrozumieć, czym jest fizyczna miłość. Z piekącymi policzkami wysłuchuje opowieści tych, którzy jej doświadczyli, a której opisać w żaden sposób nie potrafią. Zadziwia go to wszystko, ta ich niezręczność, to podniecenie, gubi się w ich słowach, a najgorsze, że ciągle nie wie, co może utracić. Karkołomne próby pojęcia rzeczy niepojętych są wielce pocieszne, a jednocześnie obrazują nieodwołalne skutki decyzji podejmowanej – dla przypomnienia – poza samym zainteresowanym.
Ale Amis na tym nie poprzestaje – chłopiec wie, że poświęcając życie śpiewaniu, nie będzie mieć czasu na komponowanie muzyki. Jego nauczyciel widzi w nim geniusza, któremu władza podcina skrzydła – ludzkość straci piękno absolutne, którego doświadczać mogłaby przez wieki, kosztem zaspokojenia ciągle nienasyconych podniet zmysłowych kościelnych patriarchów.
Świat Amisa nie jest doskonały. Prócz gubiącego drogę wiary i przykazań księdza-cudzołożnika (z tego zupełnie ludzkiego grzechu rozgrzeszamy go bez zbędnych wątpliwości), mamy jeszcze grono możnych przypominających członków Świętej Inkwizycji, prawdziwych bogów wojny, panów życia i śmierci. Za fasadą miłości i dobroci Kościoła, kryje się mrok i strach. Stąd niedaleko już do Orwella, ale o tym wszystkim świetnie pisze Jerzy Jarniewicz w posłowiu.
Plusami dodatnimi są: Bond będący księdzem, o którym pisze się opowieści, R. Kipiling sportretowany jako Pierwszy Obywatel (na portrecie łysy i z sumiastym wąsem), książki „O czym szumi w klasztorach” i „Władcy monstrancji” oraz obraz, „popularne dzieło głośnego Niderlandzka” de Kooniga „Adam i Ewa”.
Tłumaczenie Przemysław Znaniecki, okładka Łukasza Piskorka jak gotycka katedra.