Stronię od ckliwych powieści, ponieważ banialuki charakterystyczne dla tego rodzaju historii bardziej mnie złoszczą niż cieszą, ale są wyjątki. Do takich wyjątków zaliczają się książki Sarah Jio, które mają w sobie tak duży czar, że mam wrażenie, iż każda kolejna powieść tej autorki jest lepsza od poprzedniej. „Marcowe fiołki” - podobały mi się, ale szału nie było, „Dom na plaży” - bardzo mi się podobał, obyło się bez większych zastrzeżeń, a „Jeżynowa zima” - jest rewelacyjna, jestem nią zachwycona.
Punktem wyjściowym historii jest dziwne zjawisko atmosferyczne, nagłe opady śniegu w maju, zwane w żargonie meteorologicznym „jeżynową zimą”. Claire, utalentowana dziennikarka, która obecnie przechodzi osobisty dramat, ma napisać artykuł nawiązujący do identycznej burzy śnieżnej w 1933 roku. Kobieta nie jest przekonana do tego pomysłu, ale kiedy trafia na informację, że 77 lat temu, tego samego dnia co obecnie, zaginął trzyletni Daniel, postanawia rozwikłać zagadkę tajemniczego zniknięcia, chociaż szanse na znalezienie jakiegokolwiek śladu są znikome. Mimo to Claire angażuje się w sprawę całym sercem. Szczególnie że bez problemu wczuwa się w rolę Very, matki zaginionego chłopca.
W tej powieści przeplatają się dwie dramatyczne historie kobiet, wspomnianej Very i Claire. Z pozoru nic nie łączy tych bohaterek, ale - wraz z rozwojem wydarzeń – pojawiają się przedziwne powiązania. Ich los splata się ze sobą tworząc przecudowną i wzruszającą kompozycję, która porusza najczulsze strony duszy. Najprawdopodobniej, dlatego że czyta się historie o kobietach, których zrządzenie losu pchnęło na niecodzienne ścieżki, dając im wiele, ale również wiele zabierając. Ten przypadek, a może przeznaczenie sprawił, że doświadczyły wielkiej namiętności, wielkich wzruszeń, ale i psychicznych ran na całe życie. Sarah Jio ubrała ich rozterki w ujmującą formę, tworząc dwie fantastyczne czasoprzestrzenie, tę z lat 30. ubiegłego wieku, kiedy uboga Vera próbuje wiązać koniec z końcem, walcząc o utrzymanie siebie i swojego ukochanego syna, oraz tę współczesną, w której Claire próbuje się zmierzyć z chłodem w swoim sercu, który powstał w wyniku dramatycznego wypadku. Charakterystyka bohaterek jest niezwykła, bo pomimo różniących je cech, wskazują na to, że bez względu na mijające lata, epoki, tak naprawdę jesteśmy takie same. Podobnie czujemy, podobnie marzymy i za tym samym tęsknimy. To mnie najbardziej ujęło w tej powieści, trafność w ocenie sytuacji, wrażeń, i prostota przekazu. Ponieważ historia sama w sobie nie jest szczególnie wyrafinowana, ale - mimo podjętego trudnego tematu - sporo jest w niej ciepła, nadziei i wiary w drugiego człowieka. Dla szczególnie wrażliwych czytelniczek przydadzą się chusteczki, bo perypetie bohaterów, znanych również z „Marcowych fiołków”, mogą powodować niekontrolowany potok łez, ale nie ma tego złego... Absorbujący, romans i liczne tajemnice rodzinne, w których kłamstwo połączyło się z prawdą, tworząc przekłamany obraz rzeczywistości są tak porywające, że łzy wzruszenia łączą się ze śmiechem i ekscytacją. Bardzo polecam.