Powieść jest świadectwem miłości córki do matki i opisem zmagań z nieuleczalną chorobą. Są to wspomnienia czterdziestolatki, której mama w wieku sześćdziesięciu trzech lat zachorowała na raka jelita grubego. W momencie wykrycia choroby nowotwór był już dość zaawansowany, więc rokowania nie były najlepsze. Obie kobiety, mieszkanki wielkopolskiego Śremu łączy głęboka więź emocjonalna, która pomaga przetrwać najtrudniejsze momenty. Od chwili wykrycia choroby córka staje się dla matki prawdziwym oparciem. Wspiera psychicznie, ale też organizuje życie w domu, przejmując na siebie wiele codziennych obowiązków. Przede wszystkim jednak ogarnia leczenie. To ona kontaktuje się z lekarzami, szuka odpowiedniej kliniki, umawia terminy spotkań, wozi mamę na wizyty, badania i chemioterapię, wczytuje się wnikliwie w wyniki badań, wykupuje recepty, a nawet robi zastrzyki. W chwili pogorszenia się stanu mamy całkowicie przejmuje opiekę nad nią. Robi opatrunki, czuwa nad wszystkim w dzień i w nocy, śpiąc nawet w tym samym pokoju. Myślę, że każdy ciężko chory człowiek chciałby mieć taką opiekę i że nie każdy taką ma.
Historia chorej na złośliwego raka kobiety nie jest drastyczną, straszną opowieścią o okropnościach choroby. Owszem, niewesołe medyczne szczegóły też tu są, ale nie jest ich zbyt wiele. Nie znajdziemy też nieprzyjemnych relacji ze zmian fizjologicznych występujących w chorym organizmie. Narratorka opowiada o wszystkim w sposób delikaty, z wyczuciem, delikatnością, taktem i szacunkiem. Książka jest opisem zmagań z ciężką chorobą, ale nie jest smutna, nie epatuje tragizmem. Wręcz przeciwnie. Pełno tu optymizmu i radości życia, bo przecież człowiek chory na nieuleczalny nowotwór wiąż żyje i w ciągu kilku czy kilkunastu miesięcy, które mu pozostały może przeżyć wiele wspaniałych chwil. Mama i córka wyciskają z życia jak najwięcej. Chodzą na spacery, sadzą kwiaty na balkonie i nawet wygrywają konkurs na najładniej ukwiecony balkon. Kupują nowe ubrania, gotują, urządzają przyjęcia urodzinowe. Żyją, cieszą się sobą i swoją obecnością. "Dopóki serce bije"... - jak mówi tytuł.
Nie wszystko jednak w tej książce mi się podobało. Raził mnie styl pełen przesadnych porównań i metafor. Wyrażenia typu: "tańczyłyśmy do ostatniej nuty naszego wspólnego życia", "gdy patrzyłam w lustro, w moich oczach wręcz buzowały płomienie nadziei", "liście jak bezradne łzy opadały powoli na ziemię", "radość, jaką czułam, przypominała motyle unoszące się nad dywanami kwiatów" znajdują się dosłownie w co drugim zdaniu! Cała książka składa się z takich uduchowianych, pełnych egzaltacji wyrażeń. Na początku mnie to dziwiło i męczyło, potem denerwowało, na końcu już tylko śmieszyło. A przecież książka mówi o czymś ważnym! O życiu, o śmierci, o rodzinie, o miłości, o poświęceniu. Tylko dlaczego takim dziwnym językiem?! Czy o rzeczach zwykłych nie lepiej mówić prosto, zwyczajnie? Po co ta przesadna poetyckość? Doświadczenie nieuleczalnej choroby to wielka osobista tragedia, ale opis jej został moim zdaniem przesadnie udziwniony, przez co stał się mało autentyczny wręcz groteskowy.
Czy polecam? Jak najbardziej. Może komuś przypadnie do gustu taki dziwaczny styl. Może innych to wzruszy. Temat zaś powinien zainteresować wszystkich, którzy doświadczyli lub doświadczają w swojej rodzinie choroby nowotworowej. Książkę polecam nie tyle osobom chorym, co ich opiekunom.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl.