Kings of Leon to w mojej opinii jeden z najlepszych współczesnych zespołów rockowych. Amerykański kwartet tworzy trzech braci i ich kuzyn, dzięki temu wszyscy noszą to samo nazwisko. Followill’owie tworzą oryginalną muzykę będącą połączeniem nowoczesnego brzmienia, klasycznego rocka i grunge’u, czyli wszystkiego tego, co lubię najbardziej. Nathan, Caleb, Jared i Matthew z łatwością podbili serca europejskiej publiki, która bezsprzecznie oszalała na punkcie Kings of Leon. Co dziwne w swojej ojczyźnie przez długie lata byli niedoceniani, a każdy ich kolejny album krytyka amerykańska mieszała z błotem.
Sympatia do muzyki Kingów i moje umiłowanie do wszelkiego rodzaju książek biograficznych sprawiło, że po publikację „Kings of Leon: Sex on Fire” sięgnęłam z ogromnym entuzjazmem. Co ciekawe autorami omawianej książki jest ojciec i syn, co udowadnia, że muzyka łączy pokolenia, a twórczość Kings of Leon znajdzie swoich miłośników wśród szerokiego grona odbiorców, nieżalenie od wieku. Zaraz na początku Heatley’om udało się mnie rozbawić stwierdzeniem, że droga zespołu na szczyt „jest szczególnie godna podziwu ze względu na pochodzenie i dzieciństwo Followillów. Opowieść o tym, jak zdobywali sławę, jest tak przesiąknięta klimatem południowego romansu gotyckiego, że aż trudno w nią uwierzyć - jest niemal tak epicka jak Przeminęło z wiatrem.” Jest to oczywiście gruba przesada, ale niezły chwyt marketingowym, który można jedynie zignorować pobłażliwym prychnięciem, co niniejszym czynię (pffff).
Heatley’owie sprawnie posługują się piórem, pomimo autorstwa dwóch osób w publikacji nie występują żadne zgrzyty, a książkę czyta się szybko i przyjemnie. Niestety kompozycja publikacji jest schematyczna. Autorzy po kolei analizują wszystkie albumy, genezę ich powstania, ze szczegółami opisują każdą piosenkę. Ponadto przywołują komentarze recenzentów (które za oceanem najczęściej są nieprzychylne), a także zderzają je z opiniami fanów. I tak przez pięć kolejnych albumów. Wiadomości te przeplatają się z informacjami o tasach koncertowych i artykułach w prasie dotyczących Kingów. Gdzieś tam w tle wspomina się o konflikcie w zespole, bójkach między chłopakami, niefajnej atmosferze. Wydaje mi się, że Heatley’owie ślizgają się po tematach, chcą napisać o wszystkim, a w zasadzie zagłębiają się tylko w dyskografię. O prywatnym życiu Followill’ów autorzy prawie nie wspominają (poza fragmentami z dzieciństwa i wczesnej młodości), co akurat mnie zawiodło.
Tom „Kings of Leon: Sex on Fire” czyta się dobrze, ale bez większego szału i skaczących emocji. Jak dla mnie zabrakło jakiegoś pazura, charakterystycznego elementu, który udowodniłby, że jednak jest to rock’n’rollowa książka, a nie tylko sprawnie napisana, ale zwyczajna biografia. Momentami miałam wrażenie, że członkom zespołu uderzyła woda sodowa i ze zwyczajnych, fajnych chłopaków zmienili się w wywyższających się buców (skonsultowałam nawet moje odczucia z przyjaciółką, która ich szaleńczo uwielbia i z niechęcią przyznała mi rację). Ale, ale, niech sobie robią co chcą dopóki tworzą wyśmienitą muzykę. Jestem pewna, że publikacja usatysfakcjonuje wszystkich fanów zespołu (Ewka jest zachwycona, ja trochę mniej), szczególnie, że jest to pierwsza pozycja dotycząca Kingów na polskim rynku wydawniczym. Polecam!