Dobra, zacząłem więc czytać tę książkę i co mi się z miejsca rzuciło w oczy? Co najbardziej zwracało moją uwagę już po kilkunastu stronach, potem w jeszcze większym stopniu po kilkudziesięciu, by nie zmienić się aż do samego końca lektury? Brak napięcia. Brak tego, że nie chce się odłożyć książki nawet nie dlatego, że jest dobrze napisana (swoją drogą gdy idzie o styl też jakoś super dobrze nie było), ma ciekawych bohaterów (tu było ciut lepiej), ale dlatego, że tekst ekscytuje nas, trzyma nas przy sobie po prostu niezależnie od ewentualnych innych zalet powieści. No, tak, zwyczajnie trzyma nas przy sobie, są thrillery spełniające ten wymóg i, do diaska, jest to chyba dość podstawowa rola tego typu literatury. Napięcia nie było w pierwszym rzędzie na takim najbardziej podstawowym poziomie, po prostu rozdziały kończyły się zazwyczaj nijak, bez tego charakterystycznego podkręcenia akcji. Nie wiem, może wcześniej rozpieszczono mnie i zwyczajnie przywykłem, że we współczesnych powieściach mniej lub bardziej sensacyjnych to jest już jakaś tam norma. Zwłaszcza w takim razie powinienem się tego chyba spodziewać w książce o której billboardy w warszawskim metrze krzyczą że to „Thriller o którym mówi cały świat!!!”...
Co ciekawe dość szybko dostałem od autora znak, że ów brak napięcia na pierwszych stronach nie był jakimś celowym pomysłem, świadomie zastosowanym chwytem. Bo mogło by przecież tak być, na początku książki mamy spokój, wydarzenia po prostu następują sennie, w każdym razie spokojnie, jedno po drugim, a od któregoś tam momentu zaczyna się rollercoaster. No, ale w tym wypadku tak ewidentnie nie było, wiedziałem to już dość wcześnie zwyczajnie stąd, że blisko początku tekstu pisarz umieścił coś, co miało być takim właśnie mocnym podbiciem akcji (tak, mam na myśli scenę z rysunkami na świetlicy). Czyli North chciał mieć takie podbicia, chciał, by czytelnik się nimi ekscytował już od początku lektury. To czemu prawie ich nie dawał?
Takich podbić jest w całym tekście kilka (w szczególności wymienić trzeba to z Pete'em oraz to z Karen – a raczej z tożsamością obojga bohaterów) i mam silne przekonanie, że autor bardzo pragnął, byśmy byli pod ich olbrzymim wrażeniem. Nie jesteśmy, przynajmniej ja nie byłem. Rzecz interesująca, że pisarz buduje je często bardzo... no, nie chcę użyć słowa „mozolnie”, ale bardzo dużym nakładem pracy. To widzimy, widzimy, że mieliśmy według zamiaru pisarza w pewnym momencie przypominać sobie, jak to nas naprowadzał na daną informację będącą bazą dla fabularnego twista i... I raczej jesteśmy tymi wysiłkami rozbawieni niż poruszeni.
Osobnej wzmianki wymaga kwestia narracji w powieści. Mamy polifonię głosów, przeplatanie się narracji pierwszo- i trzecioosobowej. I chaos. W dobrej powieści to jest, przynajmniej ma takie wrażenie, zrobione w ten sposób, że w tej polifonii jest zachowana jakaś tam równowaga, głosu mają podobne znaczenie, a jeżeli np. jakiś dołącza się nagle, to to jego dołączenie się jest w naszym, czytelników, pojęciu uzasadnione. Tu nie. Po prostu są różne punkty widzenia, jak się jakiś autorowi nasunął i tyle.
Aha, kwestia tej sceny z środka. Tak, około połowy powieści mamy bardzo mroczną scenę, w zasadzie rodem z czystego horroru. Scenę wyraźnie wyróżniającą się w tekście, mocną i mroczną. Można by się spodziewać, że jej pojawienie się zmieni jakoś charakter całej książki, że jeśli teraz nagle jest takie uderzenie, no to nie pozostanie ono bez wpływu na następne strony. Nic z tych rzeczy, po chwili dalej mamy po prostu zmagania samotnego ojca i policyjne śledztwo. Pojawia się więc pytanie: „po co?” „Po co było ładować coś takiego w ten kryminał, z jakiego powodu to się tam znalazło, poza tym, że pisarz akurat miał taką wizję?” Wie ktoś, zna ktoś odpowiedź? Okey (notabene słowo „Okey” sponsoruje ten tekst, postacie bardzo je lubią :)) może być tak, że przełamujemy akcję sceną wyraźnie inną niż pozostałe. Ale ja nijak tego w ten sposób nie odczułem.
Ten brak napięcia przenosi o którym tyle pisałem powyżej przenosi się na rozwiązanie dramatu. Winnym okazuje się pan x, którego motywy szczególnie uzasadnione nie są, to swoją drogą, ale, co gorsza, przechodzimy – my, czytelnicy – mentalnie całkowicie obok końcowej rozróby. Niby jest bijatyka, interwencja policji, ale ja przynajmniej byłem totalnie poza tym. Za to plusik za samo takie najściślejsze zakończenie, z pomysłem i nawet poruszające.