Małgorzata Oliwia Sobczak bardzo chce byśmy układali puzzle. Bardzo chce, byśmy dopasowywali do siebie fragmenty łamigłówki, byśmy kojarzyli ze sobą różne powieściowe fakty, zdarzenia, opisy, sytuacje. I fajnie, to jest przecież w gruncie rzeczy właśnie sposób na taki klasyczny (dobry!) kryminał - dowiadujemy się coraz więcej o zbrodni i składając te informacje ze sobą mamy szansę wpaść na rozwiązanie (na to, kto zabił i dlaczego) na sekundę przed śledczymi. Tu idzie to nawet o spory krok dalej - mamy na bieżąco składać ze sobą informacje z życia prywatnego ofiar, porównywać to, czego dowiedzieliśmy się w scenach śledztwa z tym, co przedstawiono nam we fragmentach flashbackowych, kojarzyć informacje z życia ofiar z informacjami tyczącymi osób z ich otoczenia itd. I wychodzi to wcale nieźle, bawimy się tym, wpadamy na te rzeczy, na które mamy wpaść, jest okej. Jest tak, jak pisarka chciała, by było.
I teraz nie wiem, w jakim stopniu fakt, że jest tego tak dużo, że mamy naprawdę sporo informacji na temat życia osobistego kilku osób i w retrospekcjach i w akcji głównej, przekłada się na to, że cały tekst wszechogarnia jakąś taką atmosfera senności. Bo to jest druga, obok puzzlowatego charakteru tego tekstu rzecz, która najbardziej zwróciła moją uwagę w tej książce - wszystko idzie nieprędko, flegmatycznie wręcz, mamy czuć sobie atmosferę i nigdzie się nie spieszyć. Nawet jeśli tak jest, to jest to tym tylko po części tym spowodowane, widać, że autorka w znacznej części świadomie stawia na to, by atmosfera miasta i atmosfera czasu (mamy dwa plany czasowe w książce, przypominam) były czymś ważnym w powieści.
Tyle chwalenia, bo może nie zauważyliście, ale to powyżej to były raczej pozytywne opinie o powieści :) Generalnie zresztą nie była zła, bynajmniej nie rzucało się w oczy, że to debiut, całość czytało się przyjemnie i na pewno była dopracowana. Okej, ale miało być "tyle chwalenia", teraz o nieco słabszych stronach tekstu. Po pierwsze postacie. Wiele ich, a mało kto zostaje w pamięci. Trudno nam się przejąć czyimkolwiek losem, czy to ofiar, czy śledczych czy mordercy. Zdarza się też, że ktoś pojawia się nagle w całym dramacie i dosłownie nie wiadomo po co to robi :) Widać, że autorka dużo inwestuje w niektórych spośród swoich bohaterów, także w sceny, które mają służyć ich ukazaniu, czasem też buduje je tak, że chciałoby się myśleć, że robi nawiązania do jakichś klasycznych pozycji z literatury (tak, tak, mam tu na myśli moment spotkania ze sparaliżowanym, podstarzałym gangsterem, on akurat zresztą bardzo dobrze wyszedł), ale z reguły niewiele z tego wynika. Popatrzcie na parkę policjantów (oni chyba powinni być ważni w kryminale, hehe), czy ktoś cokolwiek na ich temat pamięta?
Po drugie zaś - sama historia. No, nie jest jakaś przesadnie poruszająca, zaskakująca czy oryginalna. Jest? Ktokolwiek twierdzi, że jest taką? To, jak od pewnego momentu autorka daje nam znać o co w tym chodzi (czy raczej kto-to-zrobił jest wręcz lekko śmieszne w pewnej chwili, ale to już mniej ważne). Ważniejsze, że jakiegoś doskonałego pomysłu na ten kryminał, na samo to, co spowodowało wszystkie wydarzenia nie było. Co więcej spora część akcji flashbackowej ma się nijak do owego zawiązania kryminału i widać, że autorka nie umiała zrobić tak, by to nijak się manie nam nie przeszkadzało, byśmy mimo to uznali tę sporą część za coś fajnego i wartego przeczytania. Jeśli gdzieś z niej jednoznacznie wyszła debiutantka, to właśnie tu.
Aha, jeszcze a propos tego nieprędkiego rytmu tekstu, to ciekawa jest w jego kontekście kwestia końcowej rozróby. Wiecie jak jest, na końcu kryminału musi być scena, w której zbrodniarz opowiada, po tym jak chwilowo zyskał panowanie nad sytuacją i już ma się rozprawić z jedyną osobą, która zna prawdę na jego temat, co nim kierowało, potem szamotanina, w ostatniej sekundzie bum i on ginie. I tu Sobczak nie zawodzi, taka scena jest i to pokazana dość klasycznie, niewymyślnie. Ale... ale szamotanina jakoś tak nagle się urywa. Wcześniej zresztą zaczyna się dość nagle, ale to mniej ważne, ważniejsze, że jest, a potem ciach i koniec. Jakby pisarka uznała, że tak szybko to się u niej zdarzenia toczyć nie mogą w żadnym razie i postanowiła zwyczajnie przestać pisać :)
Per saldo wyszło jednak nieźle, daję bez wahania 6/10 i w sumie polecam, jeśli ktoś nie nastawia się zawsze na brak senności :)
PS: O co chodziło z tą czerwienią w tytule? Czemu książka tak się nazywa? Nie było przecież żadnych czerwonych elementów w tekście. Ktoś to rozumie?