Nie przeczytałabym tej książki, gdyby nie wygrana w konkursie LubimyCzytać.pl. Ale jak już ci dają lekturę za darmo, to trudno ją zmarnować, prawda?
Rodzina składająca się z czterech pokoleń kobiet: Prababcia, Babcia, Matka i Córka. Każda z nich ze swoją traumą. Prababcia poszła za mężem na Sybir, Babcię hitlerowcy wysłali do obozu, Matka na skutek dramatycznych wydarzeń wychowała samotnie Córkę, Córka odziedziczyła wszystkie traumy rodziny i z dzieckiem w brzuchu (córką, a jakże) usiłuje się z nich wygrzebać.
Mężczyźni w tej rodzinie padają jak muchy - jeden zamordowany, drugi (marynarz) utonął, trzeci wpadł pod samochód w dniu narodzin potomkini. Na domiar złego, większość z dostępnych na ich temat danych to wierutne kłamstwo.
Powieść reklamowano jako poruszającą sagę przedstawiającą losy czterech pokoleń kobiet. Dlaczego więc, wyjaśnijmy, po zapoznaniu się z książką oraz z entuzjastycznymi ocenami w serwisach internetowych, pozwalam sobie krytykować, zrzędzić i obniżać średnią?
Po pierwsze: przegięcie. Autorka przesadziła, kumulując traumy i zawirowania losu, co sprawia, że po dotarciu do końca i zrekonstruowaniu historii rodziny, dochodzę jedynie do wniosku, że to ściema i bezwstydne żerowanie na moich emocjach. Takie rzeczy się nie zdarzają, raz za razem w kolejnych pokoleniach, a jeśli się zdarzają, proszę o dowód. Po drugie, to, że komuś współczuję, nie znaczy, że tego kogoś lubię. To smutne, że Prababcia i Babcia doświadczyły takiego losu, ale nadal są irytującymi, niesympatycznymi osobami, z których nawet zesłanie i obóz nie były w stanie wytrzepać arystokratyczno-dworkowo-inteligenckich przesądów i poczucia wyższości. Matka zaś to totalne cielę, niezdolne do żadnej refleksji, nawet gdy los trafia ją prosto w twarz dowodami na załganie poprzednich pokoleń. Źle wybiera, po czym pokornie wraca pod skrzydła domowego babińca i resztę życia przeżywa w stanie letargu, podtrzymując konstrukcję sekretów i kłamstw, które dopiero jej córka zacznie rozbrajać.
Po trzecie, kłamstwo. Łgarstwo, oszustwo, wżerające się w tkankę międzyludzkich relacji. Mogę zrozumieć, że Prababcia, Babcia, czy nawet Matka chciały ukryć pewne fakty ze swoich biografii. Ale kłamstwo wpojone jest w tę rodzinę tak mocno, że dotyka nawet nieważnych kwestii. Przykładowo, gdy Córka pyta, dlaczego Babcia porzuciła grę na skrzypcach, Matka wyjaśnia jej, że Babcia "odmroziła w obozie ręce". Otóż nie odmroziła, tylko złamano jej nadgarstek. No i dlaczego, niech ktoś mi wyjaśni, nawet taki detal w tej rodzinie musi ulec przekłamaniu? Co to dla nastoletniego dziecka za różnica? I potem babiniec się dziwi, że inteligentna i krytycznie nastawiona Córka nie wierzy ani jednemu ich słowu?
Jeśli chodzi o bohaterki, jestem w stanie zrozumieć Prababcię, która dokonała racjonalnych, chociaż niełatwych wyborów. Mniej zrozumienia mam dla Babci, mimo jej obozowej traumy, zero - dla Matki. Natomiast Córka, pod której adresem w czytanych przeze mnie opiniach pada wiele gorzkich słów, mimo ewidentnych psychicznych problemów wydaje mi się najnormalniejszą osobą w tym gronie. Choćby dlatego, że zdaje sobie z nich sprawę. I dlatego, ze próbuje walczyć, zamiast poddać się wyrokom losu, które wcale nie są wyrokami losu, tylko skutkami zakłamania i ślepoty jej przodkiń. Inna rzecz, że pech prześladujący jej rodzinę może sprawić, że jej ukochany zginie marnie, trafiony cegłą na ulicy albo czymś w tym stylu.
Podsumowując: przeczytać się da, czemu nie. A jeden przynajmniej moment sprawił, że zaklaskałam mentalnie nad tekstem. Otóż absztyfikant Córki zarzuca jej w którymś momencie "skrajny egoizm" ze względu na jej skupienie się na rodzinnej traumie i ciągnącej się za nią historii kłamstw. Nie wiem, czy autorka zrobiła to świadomie, ale to najlepszy kawałek tej książki. Zapamiętajcie, dziewczynki: Egoistka według mężczyzny to kobieta, która zajmuje się sobą i swoimi problemami, zamiast zająć się Nim i Jego Sprawami.