"Tajemnica wzgórza trzech dębów" to książka jednego z tych polskich autorów, po których książki sięgam już w ciemno. Każdy kryminał okazuje się świetny. Jest zagadka, są dobrze wykreowani bohaterowie, a całość owiana tajemnicą i przyozdobiona śledztwem. Całość składa się na czytanie z zapartym tchem. Ale to nie oznacza, że kolejne pisarskie dziecko Pana Borlika musi być genialne, prawda? Każdy może się wypalić, zacząć powielać schematy, przestać zaskakiwać. To jak to jest z tym nowym kryminałem, którego okładka powala na kolana?
Tak, jak już tytuł sugeruje, w środku akcja toczy się wokół... trójek. Trzy dęby i nic innego nie rośnie. W tak specyficznej okolicy jeszcze dziwniejsza rodzina, w której tylko pierworodni płodzą synów i to każdy trzech. Znów ta trójka. I do tego, do kompletu morderstwo, które można odnieść wrażenie, wszystkim jest obojętne. Nikt nie chce wiedzieć kto zabił i dlaczego. Natomiast każdy miał motyw i powody, by to zrobić.
Jak na smakowity kryminał przystało, poznajemy głównego bohatera, detektywa Czarnego, który postanowi tę zagadkę rozwiązać. Rozmawia z członkami rodziny Potockich i cofa się wiele pokoleń wstecz, aby dowiedzieć się cóż to za klątwa na nich ciąży. Tylko dlaczego Czarny został sam z całym tym chaosem? Otóż oficjalne śledztwo zostało szybciutko zamknięte, a to stawia kolejne pytania, do których odpowiedzi brak. Naszego głównego bohatera wzywa najstarszy członek rodziny w charakterze prywatnego detektywa. Zamyka się to wszystko w jednej rodzinie, w maleńkiej zatem liczbie osób, w wielkiej rezydencji i wśród ogromu kłamstw i manipulacji. Czy Czarny znajdzie rozwiązanie? Czy jest na tyle zawzięty?
Gdzieś widziałam, że sam autor pisał o tym, że ta książka jest czymś innym i wyobraźcie sobie, że cała akcja zamyka się w zasadzie w jednym domu, w jednej rodzinie i przy jednym morderstwie. Nie mamy tym razem seryjnego, nie mamy rozbudowanego śledztwa, przy którym zaglądamy przez ramię specjalistom na miejscu zbrodni. Nie zaglądamy do ciała trupa podczas sekcji zwłok i w zasadzie nie zaglądamy w życie prywatne detektywa, który jest najważniejszą postacią w książce.
Co ważniejsze, Czarny nie jest człowiekiem typowym dla kryminałów, którego ja od razu darzyłabym odrazą, bo byłby już wyprany robotą, znudzony, pewnie pogrążony w nałogach. No cóż, to facet, którego najlepiej opisuje powiedzenie "ciekawość to pierwszy stopień do piekła". I tak właśnie bym go określiła. Zagląda tam, gzie nie powinien, w sumie jest też nieco bawidamkiem, ale i burdę wszczyna, bo czemu nie? Wyszłabym z nim na miasto i przypuszczam, że bawiłabym się przednio.
A co z morderstwem? Tutaj mamy zagadkę w stylu Agathy Christie. Nie jest istotne kto został zabity, w jaki sposób, ale dlaczego i kto się dopuścił zbrodni. A każdy mieszkaniec rezydencji miał powód, motyw, pewnie nawet pomysł jak się pozbyć niewygodnej osoby. A jak wiadomo, wśród rodziny różne sytuacje się zdarzają i często jeden na drugiego i nakapuje. Czy tak było w tym przypadku? Dowiecie się tylko z treści.
Borlik po raz kolejny stworzył książkę, na podstawie której z ogromną chęcią obejrzałabym serial lub film. Zagadka, przy której można się zakręcić, a na koniec i tak wpaść w szok, bo to jednak zupełnie inaczej wszystko się kończy. Czułam się ciągnięta z nas w różne kierunki! Polecam!
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Prószyński i S-ka :)