Roger Zelazny to taki ktoś, kto wcześniej czy później przyciągnie mnie do siebie jak magnes.
Dodatkowo zadziałała magia imienia tłumacza plus nabyta słabość do Rudry.
Przy takiej kumulacji wabików można się opierać, lecz czar "Pana Światła" działał na mnie równie mocno, jak kryształ Yag-kosha na Yarę.*
W tym czasie i w tym miejscu nic nie jest tym, czym się wydaje. Zelazny, po hitchcockowskim wstępie spycha czytelnika na głęboką wodę, rzucając kilka kamieni młyńskich jako koła ratunkowe i wyłącznie od czytającego zależy, czy chwytając któreś z nich - zdoła utrzymać się na powierzchni.
Znajomość hinduistycznego panteonu całkiem dosłownie może tu uratować życie.
Tym bardziej, że Zelazny świat Sama/ Gautamy buduje powoli, niczego nie tłumaczy, pozostawia czytającemu szerokie pole do domysłów, sukcesywnie dokładając do układanki kolejne puzzle.
„Pan Światła” to fantastycznie odmalowane uniwersum hinduistycznych mitologii, osadzone w kulturze pozbawionej słowa pisanego, gdzie każda wolna myśl jest herezją, postęp technologiczny wypalany do imentu, a religia nierozerwalnie związała się z komercją.
Wszystko to, oczywiście, w imię szeroko rozumianego dobra śmiertelnych, którzy w nagrodę za prawomyślność i posłuszeństwo otrzymają od Władców Karmy lepsze ciało, lepszą inkarnację, kto wie, może dostąpią nawet namiastki boskości?
A jednak znalazł się ktoś, kto zaburzył porządek Wszechrzeczy i wstrząsnął fundamentami Niebiańskiego Miasta.
Kimkolwiek był: Pierwszym, Poskromicielem, Kalkinem, Buddą, zdrajcą, Oświeconym, oszustem, kłamcą - przywołany przez grupkę boskich wyrzutków z magnetycznego niebytu, posiadał dość mocy, by rzucić wyzwanie bogom, wyrwać Wszechmocnych z ich Aspektów, a pozbawiając boskich Atrybutów - ukazać, jak są mali i słabi.
Taki jest „Pan Światła” - niezwyczajna opowieść o chwale, upadku i powtórnym przyjściu tego, który na kartach historii zapisał się pod imieniem Siddharthy, choć on, gdy otrząsnął się ze świętości wolał, by nazywać go Sam.
Roger Zelazny z właściwym sobie rozmachem kreuje świat o trzech księżycach: Zdobyty przez Pierwszych, którzy ogłosili się bogami i zamieszkali w Niebiańskim Mieście, tych, którzy byli przed nimi - wybitych lub pokonanych, uwięzionych w Studniach Piekieł i tych, którzy przybyli po nich - tkwiących w nieskończonym kręgu transferów jaźni; osobliwej ucieczce przed ostatecznym spotkaniem z Panem w Czerwieni.
To oszałamiająca narracja, nasączona mistycyzmem, kipiąca barwą i szczegółem. To słowa - starannie dobrane i wypielęgnowane. Świat Wed, Ramajany i Mahabharaty, przedstawiony z wdziękiem pieśni, ciężarem filozoficznej dysputy i glansem dobrze wypolerowanego miecza.
Historie wielu, zamknięte w jednej długiej gawędzie. Bez określonego początku, bez końca, niczym bhavacakra. Misterny splot delikatnych aluzji, subtelnych odniesień i zawoalowanych doktryn.
W tej przestrzeni i płaszczyźnie, Zelazny wystawia hinduizm przeciw akceleracjonizmowi, integruje buddyzm z chrześcijaństwem, tylko przypadkiem dotykając islamu, w swej istocie zbyt agresywnego, by „tykać” go bez konsekwencji. Ciekawy zabieg, by na nowo opowiedzieć historię Siddharthy - Buddy oraz przybliżyć mało znany świat hinduistycznych wierzeń i postaw filozoficznych. To wreszcie wyborne tłumaczenie Piotra W. Cholewy, dla którego mam wiele uznania za przekład „Świata Dysku”, dzięki któremu TEN „Pan Światła” ma Moc.
"Pan Światła" to fascynująca lektura, zarówno gdy chodzi o pomysł jak wykonanie. Albowiem potrzeba nie lada talentu i umiejętności, by pod płaszczem fantastyki naukowej zamieścić biografię i traktat filozoficzny w jednym. Stąd z ogromną przykrością odnotowałam w polskiej edycji garść korektorskich robaczywek i zabolały mnie one bardzo.
Bo obsypany nagrodami "Pan Światła", ikona science-fiction, w tłumaczeniu PWC na nie nie zasługuje. Abstrahując od redakcyjnych niedociągnięć, "Pan Światła" należy do książek, które trzeba znać i koniecznie przeczytać.
*) Rober E. Howard - Wieża Słonia
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl