𝐾𝑖𝑚 𝑛𝑎𝑝𝑟𝑎𝑤𝑑ę 𝑗𝑒𝑠𝑡𝑒𝑚 – ten tytuł od razu przykuwa uwagę i sugeruje opowieść, która skłoni do głębokiej refleksji. Agnieszka Jeż porusza ważny, ale i bolesny temat – skupia się na programie Lebensborn, jednym z najmroczniejszych rozdziałów II wojny światowej. To opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości, odkrywaniu przeszłości i mierzeniu się z prawdą, która nie zawsze jest łatwa do przyjęcia. Autorka w charakterystycznym dla siebie stylu łączy historię z emocjami, pokazując, jak losy bohaterów splatają się z wydarzeniami sprzed lat. Jak sama wspomina w posłowiu, tytuł nawiązuje do pytania, które zadawało sobie wiele osób dotkniętych tym okrutnym programem.
Jak recenzować powieść, która jest doskonała pod każdym względem? Są takie książki, wobec których czuję się bezradna jako recenzentka – bo jak ocenić coś, co wymaga nie tylko literackiej wrażliwości, ale i historycznej wiedzy? Kim naprawdę jestem, to właśnie jedna z takich historii. Opowieść, która nie tylko mną wstrząsnęła, ale i dostarczyła ogromu wiedzy. To historia widziana oczami matek, którym odebrano dzieci i poddano germanizacji, oraz tych dzieci, które po latach dowiadują się, że nie są Niemcami i nigdy nimi nie byli – choć przez całe życie otaczała ich niemiecka rodzina, która kochała je jak własne. To książka, która poruszy każdego, a szczególnie matki.
𝐾𝑖𝑚 𝑛𝑎𝑝𝑟𝑎𝑤𝑑ę 𝑗𝑒𝑠𝑡𝑒𝑚 to jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku. Nieszablonowa, nietuzinkowa, wyjątkowa. Historia, która wstrząsnęła mną do głębi. To opowieść pełna pytań, na które nie ma jednej właściwej odpowiedzi. Perfekcyjnie napisana, przemyślana i dopracowana w każdym calu. Bez patosu, bez zbędnych słów. Niełatwo będzie o niej zapomnieć – i nie sądzę, bym chciała.
Janina Radke, mieszkanka Rogoźna, chętnie zamieniłaby się miejscem ze swoją pracodawczynią, Marią Szaflarską, której dziećmi się opiekuje. Zajęła miejsce swojej siostry Haliny, która nieszczęśliwie złamała nogę i nie mogła już wrócić do poprzedniego zajęcia. Dziewczyna szybko aklimatyzuje się w nowym miejscu i zaczyna zazdrościć pani domu jej szczęścia – kochającego męża, pięknego domu oraz zdrowych, ładnych dzieci. W jej głowie rodzą się niedorzeczne marzenia – coraz częściej wyobraża sobie, że to ona jest panią Szaflarską. Tymczasem jej siostra, po powrocie do zdrowia, wychodzi za mąż za chłopaka, z którym dawno była po słowie. Jędrek również marzy o wspólnym życiu z Janiną, z którą jest zaręczony, jednak ona nie chce już wychodzić za niego. Myślami jest gdzie indziej – zaprząta je wizja zupełnie innego życia.
Wszyscy zaczynają mówić o możliwości wybuchu wojny. Młodzi nie dopuszczają do siebie takich myśli, natomiast starsi, którzy widzieli i przeżyli już wiele, obawiają się, że czarny scenariusz może się zrealizować. Następuje to szybciej, niż ktokolwiek przypuszczał. Pewnego dnia zabawę dzieci na podwórzu przerywa nalot bombowy niemieckich samolotów. Polacy zaklinają rzeczywistość, wierząc, że wojna szybko się skończy, ale do Poznania wkraczają Niemcy i rozpoczyna się okupacja. Najeźdźcy wprowadzają tu własne porządki, zmieniają nazwy ulic, panoszą się i zabierają Polakom wszystko. Wojna stała się faktem. Jan i Maria Szaflarscy otrzymują nakaz przeprowadzki. Maria czuje, że to dopiero początek nieszczęść. Boi się, że coś złego może ich spotkać.
Siostra Janiny rodzi córkę Mariannę, a Janina wciąż nie ma odwagi zerwać z narzeczonym. W niepewnych czasach lepszy taki chłopak niż żaden. Postanowiła z nim być, choć nie nosi już pierścionka z tombaku, który od niego dostała, wolałaby nosić inny – taki, jaki widziała u Szaflarskiej. Jej pierścionek tracił blask tak jak jej uczucia do Jędrka. Pewnego dnia, wracając z zakupów, dostrzega w kawiarni Jana z młodą kobietą. Kierowana niezrozumiałymi dla siebie emocjami informuje o tym Marię – choć to Jan jej płacił, a Maria niczemu nie zawiniła. Ku jej rozczarowaniu, małżonkowie po burzliwej rozmowie dochodzą do porozumienia. Gdy w Poznaniu niespodziewanie pojawia się Jędrek, Janina postanawia dać mu szansę – tak bardzo pragnęła zostać matką. I wtedy wydarza się coś, czego nie przewidziała. Wszystko dzieje się nagle. Gdy Jędrek czeka pod kamienicą, na ulicy pojawia się samochód z plandeką… Złe miejsce, zły czas – zwykły przypadek. Ale Janina ma wyrzuty sumienia, przekonana, że to przez nią Jędrek wpadł w ręce Niemców.
Janina widziała świat w czarno-białych barwach, nie dostrzegając, że nie wszystko jest takie proste. Każdy wybór, każda decyzja niosła za sobą konsekwencje. Szaflarscy ponieśli swoje. A Janina? Mimo wszystkiego, co się wydarzyło, postanowiła wrócić do Poznania – gorzej już być nie mogło. Ludzie trafiali do obozów, gdzie kilka cyfr na przedramieniu odcinało ich od dawnego życia. Nie byli już żonami, mężami, matkami, ojcami, pracownikami, sąsiadami. Nie byli kobietami ani mężczyznami. Nie byli już ludźmi. Nie było Marii – był numer. Nie było Jana – za działalność w podziemiu został zamordowany. Nie było ich córek – zabrali je Niemcy. Niemiecki system wciągnął także Janinę. Tylko matki miały w sobie siłę, by przeżyć.
Wojna się skończyła, ale pozostało po niej krwawe żniwo: pokonani i zwycięzcy, grabieże i gwałty, powroty do domów i rodzin. Odnalezieni i zaginieni – niektórzy już nigdy nie wrócą. Mogiły i ich brak. Dobre wieści, złe wieści. Cudowne odnalezienia, trudne powroty. Plagi, zarazy, szarańcza krasnoarmiejców.
Mimo że wszystko zostało zniszczone i splądrowane, ludzie mają nadzieję, że idzie ku lepszemu. Czas wojny zmienił życie wszystkich na zawsze. Janina ułożyła sobie życie z Jędrkiem, ale wciąż tęskni za Rainerem i dzieckiem, które jej odebrano. Janina przyzwyczaiła się do ukrywania prawdy. Nauczyła się milczeć, nie potwierdza, nie zaprzecza. Coraz więcej tajemnic w jej życiu. Gdy ponownie spotyka Marię, łączy je wspólny cel: muszą odnaleźć troje dzieci – dwie córki Marii i to jedno Janiny, o którym nikt nie wie. Obie zabija ta niewiedza, choć Janina przed wszystkimi ukrywa fakt, że urodziła dziecko. Więź między matką a dzieckiem jest nierozerwalna, będą szukały do skutku. Pomaga im w tym adwokat Roman Hrabar.
𝐾𝑖𝑚 𝑛𝑎𝑝𝑟𝑎𝑤𝑑ę 𝑗𝑒𝑠𝑡𝑒𝑚 to historia dzieci, które były wystarczająco „aryjskie”, by trafić do „nowych rodzin”, to opowieść o odebranej tożsamości, nadaniu nowej, a także o przerażającym procesie germanizacji polskich dzieci. Powieść przedstawia wydarzenia z kilku perspektyw, przede wszystkim Janki, prostej dziewczyny, która wyrosła ponad swoje środowisko i marzy o życiu, jakie prowadzą Szaflarscy, a odzwierciedleniem tych marzeń jest pierścionek jej pracodawczyni. Z biegiem fabuły ta perspektywa staje się szersza. To już nie tylko rzeczywistość widziana oczami Janki, która trafia do pracy u niemieckiego gospodarza, ale także doświadczenia innych postaci: Jana, aresztowanego przez gestapo, Marii, która trafiła do obozu, oraz bliźniaczek oddanych niemieckim rodzinom na wychowanie.
𝐾𝑖𝑚 𝑛𝑎𝑝𝑟𝑎𝑤𝑑ę 𝑗𝑒𝑠𝑡𝑒𝑚 to trudna historia, ale przepięknie napisana, niesamowicie opowiedziana. To obraz powolnej germanizacji polskich dzieci na przykładzie Ewy i Basi, córek Szaflarskich. Dzieci, pozbawione domów i najbliższych, łakną ciepła, życzliwości i miłości. Chwytają się tych, którzy im tę miłość oferują. „Zagrabione” dzieci często trafiały do rodzin, które utraciły własne pociechy, w ten sposób wypełniając im lukę, zastępując stratę. W tej historii każde słowo, każde zdanie jest ważne. Nie dam rady wszystkiego przekazać – tę książkę trzeba samemu przeczytać i przeżyć na swój sposób. Oswoić tę historię i zatopić w swoim sercu. Wracać do niej myślami. Opowieść oparta na niedopowiedzeniach, krótkich zdaniach, które jednak brzmiały tak, że aż ziemia się trzęsła. Wystarczyły, by reszta została dopowiedziana przez wyobraźnię.
Największą tragedią przedstawioną w powieści jest los dzieci – istot niewinnych, bezbronnych, pozbawionych domu i rodziców, którym nie pozostawiono wyboru. Wyrwane z korzeniami ze swojego środowiska, obdarte z pochodzenia i narodowości, przeniesione do obcego kraju i obcych ludzi. Tam były otoczone miłością, dbano o nie, pielęgnowano, by po latach znów zostać wyrwanymi z korzeniami i przeniesionymi w miejsca, w których nie chciały być, tęskniąc za tamtą rodziną, tamtym domem. To jedna z najgorszych zbrodni popełnionych na dzieciach, na ich psychice. Odebrano im tożsamość i bezpieczeństwo dwukrotnie.
Czy w takim przypadku możemy mówić o miłości? Jak nazwać wyrywanie dzieci z miejsc, które znały, zabieranie ich od ludzi, których zdążyły pokochać, którzy stali się ich rodzicami? Czy to naprawdę było dla dobra dzieci, czy może dla matek, które je urodziły? Dzieci kochają swoich adopcyjnych rodziców i nie mogą zrozumieć, dlaczego to musiało się stać. W Polsce nie potrafią się odnaleźć, w szkole są przezywane. To historia, która pokazuje, że można nie urodzić dziecka, ale mieć je, i urodzić, a potem go nie mieć. Zabieranie dzieci od rodziców adopcyjnych było równie niehumanitarne, jak to, co robili Niemcy.
Z kolei trzeba postawić się w sytuacji kobiet, które przeżyły tylko dlatego, że wierzyły, iż kiedyś odnajdą swoje dzieci i je odzyskają. Każda matka do końca życia będzie szukała swojego dziecka. Zrobi wszystko, by je odnaleźć. Kobiety szukają swoich dzieci, ale robią to dla siebie, i trzeba to zrozumieć, bo każda matka, dopóki żyje, będzie szukała swojego dziecka. Przecież dziecko należy do rodziców, przede wszystkim do matki. Każda matka zrobi dla swojego dziecka wszystko.
Dramat dzieci, dramat rodziców adopcyjnych i biologicznych. Dzieci, otoczone miłością tam, na obczyźnie, trafiają do Polski, często w gorsze warunki, do rodziców, których nie pamiętają, tęskniąc za tamtą rodziną, w której żyły. Tragedia polskich rodziców, którzy odzyskali swoje dzieci, ale jakby już nie swoje. Każdy chce wiedzieć, kim jest, znać historię swoich przodków, chce przynależeć do jakiejś rodziny. Nie są szczęśliwi ani rodzice, ani dzieci – wszyscy cierpią. Ta wojna wiele zmieniła… Straszliwa machina, która zniszczyła wszystkich.
Ktoś może powie: kolejna wojenna historia. Minęło już tyle lat, więc po co wciąż do tego wracać? Po to, by pamiętać. By tej pamięci nie pokrył kurz historii. By ofiary wojny nie zostały zapomniane, a młodzi nie uśmiechali się pobłażliwie na jej wspomnienie. Bombardowani przez media niekończącym się strumieniem tragedii, ludzie powoli tracą wrażliwość i empatię. Na nieszczęścia sprzed lat patrzy się jak na film, przyjmując wszystko ze stoickim spokojem. A przecież historia to nie film. To nasze korzenie, nasza tożsamość. Nie pozwólmy sobie tego odebrać!
Warto przeczytać posłowie, w którym autorka dodaje od siebie wiele cennych uwag i podaje mnóstwo wartościowych informacji.