Z ogromną radością i wzruszeniem powróciłam do Amsterdamu – miasta tętniącego życiem, emocjami i historiami, które Agnieszka Zakrzewska snuje z niezwykłym wyczuciem. 𝑃𝑜𝑐𝑧𝑡ó𝑤𝑘𝑖 𝑧 𝐴𝑚𝑠𝑡𝑒𝑟𝑑𝑎𝑚𝑢, druga część 𝑆𝑎𝑔𝑖 𝐴𝑚𝑠𝑡𝑒𝑟𝑑𝑎𝑚𝑠𝑘𝑖𝑒𝑗 to kolejny dowód na to, że autorka potrafi czarować słowem, wzruszać i zostawiać w moim sercu trwały ślad. Tym razem to nie tylko kontynuacja losów bohaterów, którzy już w pierwszym tomie skradli moje serce, ale również głęboka opowieść o poszukiwaniu siebie, odnajdywaniu szczęścia i godzeniu się z przeszłością. Agnieszka Zakrzewska pisze z taką wrażliwością i elegancją, że każda strona przypomina ciepły, serdeczny list – taki, który chce się czytać powoli, smakując każde słowo.
Bohaterowie są prawdziwi, pełnokrwiści – żyją, czują, kochają. A miejsce, w którym toczy się opowieść, nie jest tylko tłem – staje się równorzędnym bohaterem. Nie ukrywam, że twórczość Agnieszki Zakrzewskiej zachwyca mnie od dawna. Jej książki to nie tylko pięknie opowiedziane historie, ale przede wszystkim poruszające doświadczenia, w których wrażliwość i autentyczność grają pierwsze skrzypce.
Aby stworzyć tak niezwykłą powieść i malować ją słowami niczym artysta farbami obraz, trzeba mieć wyjątkowy talent. Agnieszka Zakrzewska z pewnością go posiada – i z prawdziwą pasją dzieli się nim z czytelnikami. Jej słowa czarują, przenoszą do Holandii, przybliżając kulturę, zwyczaje i codzienność tego kraju. Sprawiają, że od razu ma się ochotę spakować walizkę i wyruszyć w podróż, by doświadczyć tego, o czym autorka tak pięknie opowiada. Oczywiście nie mam tu na myśli trudów emigracji, lecz piękno holenderskich krajobrazów i serdeczność mieszkańców. A potem przeniosła mnie do Drawna – miejsca, do którego wraca zrozpaczona Agnieszka, próbując na nowo poukładać swoje życie po powrocie do kraju.
𝑃𝑜𝑠𝑡ę𝑝𝑜𝑤𝑎𝑛𝑖𝑒 𝑤 𝑠𝑡𝑎𝑛𝑖𝑒 𝑠𝑖𝑙𝑛𝑒𝑔𝑜 𝑤𝑧𝑏𝑢𝑟𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎, 𝑝𝑜𝑑 𝑤𝑝ł𝑦𝑤𝑒𝑚 𝑔𝑤𝑎ł𝑡𝑜𝑤𝑛𝑦𝑐ℎ 𝑒𝑚𝑜𝑐𝑗𝑖, 𝑧 𝑟𝑒𝑔𝑢ł𝑦 𝑘𝑜ń𝑐𝑧𝑦 𝑠𝑖ę ź𝑙𝑒. 𝑍𝑑𝑎𝑟𝑧𝑎 𝑠𝑖ę 𝑗𝑒𝑑𝑛𝑎𝑘, ż𝑒 𝑑𝑒𝑐𝑦𝑧𝑗𝑒 𝑝𝑜𝑑𝑗ę𝑡𝑒 𝑤 𝑎𝑘𝑐𝑖𝑒 𝑑𝑒𝑠𝑝𝑒𝑟𝑎𝑐𝑗𝑖 𝑜𝑘𝑎𝑧𝑢𝑗ą 𝑠𝑖ę 𝑑𝑜𝑏𝑟𝑦𝑚 𝑟𝑜𝑧𝑤𝑖ą𝑧𝑎𝑛𝑖𝑒𝑚.
𝑃𝑜𝑐𝑧𝑡ó𝑤𝑘𝑖 𝑧 𝐴𝑚𝑠𝑡𝑒𝑟𝑑𝑎𝑚𝑢 rozpoczynają się spektakularnym aresztowaniem mężczyzny, który – kierowany rasową nienawiścią – zaatakował Prospera i Agnieszkę w poprzednim tomie, doprowadzając do tego, że sympatyczny chłopak trafił do szpitala. Niewiele brakowało, by odebrał mu życie tylko dlatego, że miał inny kolor skóry. Autorka w przejmujący sposób ukazuje tu portret sfrustrowanych ludzi, którzy za własne niepowodzenia obwiniają wszystkich wokół – byle nie siebie.
Podobnie jak Agnieszka Zakrzewska, brzydzę się kłamstwem, uprzedzeniami i nienawiścią, które nie boją się kary, a niczym uporczywy chwast rozpleniają się w umysłach ludzi przekonanych o swojej wyższości. Znajdują potwierdzenie własnej wartości w upokarzaniu i ośmieszaniu innych. Tworzą pozory, a za fasadą sympatii i otwartości na innych kryją przepełnione agresją myśli, które mogą wyrządzić wiele zła. Podobnie jak autorka, obawiam się, że żadna kara ani pokuta nie zmienią spojrzenia tych ludzi na świat, a wręcz jeszcze bardziej umocnią w nich poczucie krzywdy i niesprawiedliwości.
Agnieszka przeżywa chwile uniesienia i euforii w ramionach ukochanego Stijna, lecz podświadomie czuje, że jego była żona, Liane, nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa i tak łatwo nie dopuści do całkowitej utraty Stijna, choć od dawna są już rozwiedzeni. W tamtej chwili na wyspie Texel Agnieszka poczuła, że właśnie tu odnalazła miłość swojego życia, w której zatraciła się bez pamięci. Rozbrzmiewają słowa: „Bawmy się”, które od zawsze kojarzą mi się z nadchodzącymi kłopotami, nie są dobrą wróżbą. Agnieszka zatraciła się w tej miłości, a Liane nie zamierza poddawać się bez walki i oddać rywalce mężczyzny, na którym jej zależy.
Imponowała mi postawa Annemarie, która mimo swoich 88 lat nadal jest podporą i filarem rodziny, oraz światłem, wokół którego gromadzą się wszyscy. To wspaniały obraz niezłomnej kobiety, która, mimo trudnych życiowych doświadczeń – utraty ukochanego syna i męża – potrafi czerpać z życia garściami. Na tym świecie trzyma ją niepohamowana ciekawość życia, której nigdy do końca nie da się zaspokoić. Annemarie wciąż podkreśla, że tylko inwestycja w wewnętrzną nawigację, dbanie o intuicyjny system wczesnego ostrzegania, pielęgnacja wewnętrznego radaru, który pomoże na czas wychwycić najmniejszy fałsz i największe niebezpieczeństwo, pozwoli przetrwać, nawet w najmniejszej łupinie świata. Bo luksusowe łodzie o wysokich masztach, byle sztorm i życiowe żywioły zetrą w pył. Jest przekonana, że tego wszystkiego nauczyła swojego ukochanego wnuka Stijna, przekazała mu, by zawsze kierował się sercem i dążył do szczęścia.
Niestety, Annemarie wkrótce opuści ten padół łez, a w życiu Agnieszki wydarzy się coś, co wywróci jej wszystkie plany i marzenia do góry nogami. Wiedziona nagłym impulsem, postanawia wrócić do kraju, ale nie sama. Opuszcza Holandię z wielkim żalem i poczuciem porażki, nie zostawiając nikomu słowa pożegnania.
Zrozpaczona trafia pod czułe skrzydła matki do rodzinnego domu nad jeziorem, który jest pełen wspomnień i miłości. Agnieszka może także liczyć na wsparcie żywiołowej przyjaciółki oraz kolegów z pracy. Co takiego stało się w kraju pachnącym tulipanami, że dziewczyna podjęła tak zaskakującą decyzję o powrocie do Polski i nie chce utrzymywać kontaktów ze Stijnem, choć winna mu jest wyjaśnienia, zwłaszcza teraz…
Agnieszka liczy na wypoczynek i odrobinę spokoju, lecz okazuje się, że Drawno, małe miasteczko na Pomorzu Zachodnim, nie jest wolne od tajemnic i wielkich afer. Agnieszka nie byłaby sobą, gdyby przyglądała się temu wszystkiemu ze spokojem. Czuje, że nie może stać z boku, bo to nie w jej naturze – nie byłaby sobą, gdyby nie wpakowała się w kłopoty.
Tytuł książki nabiera szczególnego znaczenia, gdy okazuje się, że Agnieszka – choć opuściła już Amsterdam i osiedliła się w Drawnie – zaczyna stamtąd otrzymywać pocztówki. Niespodziewane przesyłki budzą niepokój i stają się początkiem kolejnej zagadki, którą przyjdzie jej rozwikłać.
𝑃𝑜𝑐𝑧𝑡ó𝑤𝑘𝑖 𝑧 𝐴𝑚𝑠𝑡𝑒𝑟𝑑𝑎𝑚𝑢 to wspaniała powieść o życiu, jego wzlotach i upadkach, mieniącego się paletą barw. O smutkach i radościach, blaskach i cieniach. O miłości, która wznosi na najwyższe szczyty, o żałobie po utracie bliskich, która zapiera dech w piersiach. Opowieść napisana przepięknymi słowami, które chłonie się całą sobą, bo te piękne słowa dopieszczają wszystkie zmysły. Między wierszami Agnieszka Zakrzewska porusza problemy dzisiejszego świata: brak tolerancji, rasizm, niezrozumienie kultur innych państw i postrzeganie ich w złym świetle, żądzę władzy i wykorzystywanie jej w niewłaściwych celach.
Największe wrażenie zrobiło na mnie wspomnienie o dywizji generała Maczka i o tym, co działo się z jego ludźmi po wojnie. To wstydliwa plama na kartach historii. Polscy żołnierze, z wiadomych przyczyn, nie mogli wrócić do kraju, a dla pozostałych, niedawni sojusznicy i czwarta siła aliancka w Europie stali się niewygodnym problemem, którego nie umiano w godny sposób rozwiązać. Ci ludzie nie mieli niczego. Medalami, sławą, chwałą bohaterów i wyzwolicieli spod faszystowskiego jarzma nie mogli wyżywić swoich rodzin. Musieli jakoś zarabiać na chleb, a zasłużony generał dywizji Wojska Polskiego, by przeżyć, pracował w Edynburgu jako barman.
Zaskoczył mnie też fakt, że statystyczny Holender nie ma pojęcia o naszym kraju, o naszej bogatej kulturze, tradycji i historii. Może wie, że w Polsce znajduje się Kraków i Warszawa, i aż tyle, lub tylko tyle.
𝑃𝑜𝑐𝑧𝑡ó𝑤𝑘𝑖 𝑧 𝐴𝑚𝑠𝑡𝑒𝑟𝑑𝑎𝑚𝑢 to powieść, którą czyta się z ogromną przyjemnością, wciągając się w perypetie bohaterów i czerpiąc radość z rozrywki na wysokim poziomie. To świetnie napisana powieść obyczajowa, z interesującymi postaciami, pełnymi życia dialogami i niespodziewanymi zwrotami akcji. Na uwagę zasługują życiowe przemyślenia, które, choć pojawiają się mimochodem, zmuszają do zatrzymania się i chwilowej refleksji nad tym, co w życiu naprawdę ważne. Zakończenie nie daje wyboru – zmusza do sięgnięcia po ciąg dalszy, by poznać, co wydarzy się dalej.
𝐷𝑜 ż𝑦𝑐𝑖𝑎 𝑛𝑖𝑒 𝑚𝑜ż𝑛𝑎 𝑠𝑖ę 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑧𝑤𝑦𝑐𝑧𝑎𝑗𝑎ć. 𝑂𝑑𝑒𝑗𝑑𝑧𝑖𝑒. 𝐷𝑜 ś𝑚𝑖𝑒𝑟𝑐𝑖 𝑡𝑟𝑧𝑒𝑏𝑎 𝑝𝑟𝑧𝑦𝑤𝑦𝑘𝑛ąć. 𝑃𝑟𝑧𝑦𝑗𝑑𝑧𝑖𝑒. 𝑍𝑎𝑝𝑢𝑘𝑎 𝑑𝑜 𝑛𝑎𝑠𝑧𝑦𝑐ℎ 𝑑𝑟𝑧𝑤𝑖 𝑢𝑏𝑟𝑎𝑛𝑎 𝑤 𝑘𝑜𝑙𝑜𝑟𝑦 𝑧𝑎𝑠𝑘𝑜𝑐𝑧𝑒𝑛𝑖𝑎 𝑙𝑢𝑏 𝑜𝑐𝑧𝑒𝑘𝑖𝑤𝑎𝑛𝑖𝑎…