„Rydwan Bogów” jest powieściowym debiutem Aleksandra Kowarza. Muszę przyznać, że bardzo odważnym debiutem, ponieważ wątek, który wybrał jest bardzo trudny w ciekawym oraz wciągającym prowadzeniu. Temat podróżowania zarówno w czasie, jak i przestrzeni był już bowiem tak często wałkowany, że ciężko go przedstawić w sposób nietypowy. Zatem, czy odważysz się wskoczyć do ciemnej dziury, do nieznanego tunelu? Uważaj, bo tunel może prowadzić do krainy czarów, znacznie niebezpieczniejszej niż ta, którą wykreował Lewis Carroll. I nie wyrwiesz się z niej tak łatwo, jak przyszło to Alicji.
Zaczęło się jak wakacje z duchami. Czwórka piętnastolatków wędrująca nocą przez las. Celem wędrówki jest wyspa znajdująca się na środku jeziora Kazimierskiego, zwana Skałką, a powodem zakład zawarty między przyjaciółmi i chęć sprawdzenia odwagi jednego z nich. Skałka była niegdyś ośrodkiem tajemniczych pogańskich kultów, o czym świadczył krąg kamieni na polanie dokładnie w jej centrum. Po latach na wyspie osiedlili się franciszkanie, którzy postanowili wykorzenić diable obrządki i uświęcić miejsce budując tam kaplicę i ustanawiając polanę ichnim cmentarzem. Ówcześnie dla tych nastolatków wyspa uważana jest za nawiedzoną...
Później nastrój grozy rozprasza dzień i błyskotka znaleziona między grobami mnichów. Złoty skarabeusz niefortunnie roznieca prawdziwe piekło w życiu nie tylko jednego chłopca, który na własnej skórze przekonał się o istnieniu duchów. Skarb odwraca do góry nogami życie jeszcze kilku osób, a wszystkie spisane są na tylnej okładce, a więc - „(...) fotoreporter, franciszkanin, pacjentka zakładu dla psychicznie chorych oraz egiptolog wraz z asystentką.” Każda z tych postaci zawiera odrębną historię, zbiór cech i upodobań, a różnice między nimi nie raz doprowadzają do konfliktów. Mało tego, wszyscy bohaterowie powieści zostali z chirurgiczną precyzją docięci i doszlifowani do... zwykłych ludzi, którzy niespodziewanie stają na krawędzi niewyobrażalnego. O ile historię Andrzeja Stawickiego i Antoniego Orańczaka poznajemy dość szybko, o tyle postacie Izy Mieleniuk i Tomasza Wysockiego przez większość książki pozostają dla nas tajemnicze.
W fabule można wyróżnić dwie, równolegle do siebie biegnące linie. Pierwszą są wydarzenia w Kazimierzu Dolnym, związane z odnalezieniem tajemniczego skarabeusza i powiązanych z nim badań, prowadzonych przez egiptologa profesora Antoniego Orańczaka i jego asystentkę, Annę. W sprawę niefortunnie wplątuje się Andrzej Stawicki, który odwiedził Kazimierz w ramach urlopu. Fotoreporter w drodze do miasta, w dość niemiłych okolicznościach, poznaje Izę. Dołącza do nich także Tomasz, przysłany przez prowincjała zakonu franciszkanów. Oficjalnie ma pilnować, aby nienaruszone zostały groby jego współbraci. Jaki zatem jest nieoficjalny i ważniejszy powód jego wizyty? Drugim wątkiem jest wyprawa drugiej „części” głównych bohaterów: Sefiana, kapłana Bytu i potężnego maga oraz Achona, jego syna. Wędrują oni przez Egipt, aby zwrócić faraonowi tytułowy artefakt – Rydwan Bogów. Jakim więc cudem ślady obydwu znaleziono później w okolicach Kazimierza? Nie jest problemem rozróżnienie, w którą nić fabuły się zagłębiamy, wszelkie wątpliwości rozwiewać mogą wypisane kursywą czas i miejsce, w jakim rozgrywają się kolejne rozdziały.
Szczypta magii i filozofii wplecionej w akcję ma czyste, proste przesłanie, które łatwo usłyszeć od większości ówczesnych okultystów. Zresztą mi osobiście cała magiczna otoczka bardzo przypadła do gustu. Dopóty nie zaczęła przybierać formy kojarzącej się z kiczowatymi wstawkami komputerowymi z filmów typu „Czarodziejki”. To na szczęście miało miejsce dokładnie pod sam koniec, w miarę rozwoju akcji.
Zakończenie także zasługuje na oddzielny akapit. O ile większość książki zdaje się być napisana w sposób przemyślany i dokładny, o tyle zwieńczenie fabuły sprawia wrażenie napisanego w pośpiechu, bez dłuższych opisów. W pozostałej części powieści barwne opisy nie tylko otoczenia, ale i rozmyślań bohaterów niewielu mogą zmęczyć, ponieważ zajmują dokładnie tyle miejsca, ile potrzeba.
Sama okładka mile przyciąga oko. Widzimy na niej wszystkie główne postaci, nakreślone przyjemną, lekką kreską spod ręki Artura Sadłosa. Od strony czysto technicznej książka także prezentuje się solidnie. Przednia zakładka zawiera krótki fragment dla tych mniej ufnych recenzentom, tylna zaś informacje o, być może, nowej perełce polskiej fantastyki.
Lektura napisana jest stylem łatwym w strawieniu, acz nieprzynudzającym prostotą, przez co, o ile ktoś nie zagłębia się w jej drugoplanowe przesłania filozoficzne, potrafi wyjątkowo przyjemnie zrelaksować. Błędów, chociaż gdzieś od jednej czwartej części książki zaczęłam się doszukiwać, nie mogłam znaleźć. Zdecydowanie polecam każdemu lubiącemu lekkie i smaczne czytanki. Zwłaszcza do kocyka i ciepłej herbatki na zbliżające się jesienno-zimowe wieczory.