Nie wiem, co napisać o tej książce, tak różne odniosłam wrażenia w czasie jej lektury. Tak drastycznie skrajne emocje wywołała we mnie.
Zacznę od negatywnych, żeby te pozytywne zostawić na okrasę. Podobno po przeczytaniu tekstu najdłużej w pamięci zostaje to, co na końcu. Tak słyszałam.
Otóż książka jest przewidywalna do bólu, co jednak nie jest jej wadą, wszak biorąc ją do ręki, wiedziałam, czego się spodziewać. Więc przewidywalność, ale jednocześnie jakaś schematyczność - on się zakochał, ona się wahała, ale w końcu... I tak dalej w tym duchu. Ten schemat bardzo skojarzył mi się z książkami M. Szwai - tam też świat jest dobry, ludzie są dobrzy, wszystko ładnie zgrywa się w czasie, przypadek goni przypadek i jest słodko.
Do skrajnej irytacji natomiast doprowadzała mnie niewiarygodna wręcz głupota głównej bohaterki. Wyobraźcie sobie kobietę, która z przyjaciółką prowadzi pensjonat. Nie czytałam pierwszego tomu, może stąd moje zniecierpliwienie? Ale staram się myśleć logicznie - musiały we dwie pokonać jakieś trudności, żeby jednak ich projekt doszedł do skutku i żeby ten pensjonat powstał. A tu co mamy? Słodką idiotkę, która wciąż zalewa się łzami, która nie wie, gdzie trzyma narzędzia typu młotek i śrubokręt i która nie ma pojęcia, jakiego rodzaju piec zainstalowano jej w piwnicy do ogrzewania całego budynku. No już to mnie doprowadziło do rozpaczy - tu autorka przesadziła. Ja mogę zrozumieć, że kobiety nie interesują się takimi sprawami, ja też się nie interesuję, ale gdy kupowaliśmy do naszego domu piec gazowy, to wiedziałam, jaki on jest i czy jest ekonomiczny, jak się go uruchamia i kontroluje, na które wskaźniki zerknąć od czasu do czasu. Cudów nie ma - każda maszyneria chce, żeby pańskie oko od czasu do czasu na niej spoczęło. A tu nie!
No i przegadanie - zanim bohaterki przeszły do sedna, musiały skomentować każdy swój ruch i każdą myśl. Narratorka też nie mogła się powstrzymać od słowotoku.
Dobra, to były te minusy - chyba właściwie dwa duże i jeden malutki?
Z drugiej strony teraz te wady można z powodzeniem przerobić na zalety, prawda? Co kto lubi - jeśli lubicie czytać zabawne książki o przygodach roztargnionej młodej kobiety, która dzielnie radzi sobie z przeciwnościami losu, to ta książka wam się spodoba. Dodatkowym atutem jest język - skrzący się od humoru i zabawnych lapsusów językowych. Ja też śmiałam się w niektórych miejscach, bo rzeczywiście łapanie za słówka i wybierania z potoku mowy pojedynczego słowa w celu przekręcenia - o tak, to było zabawne. Dzięki temu książkę się wręcz pochłania.
Dobrzy ludzie pomagają sobie nawzajem. Dobro zostało nagrodzone, zło ukarane, a całość to opowieść, która w okolicach Bożego Narodzenia może się spodobać.
I paradoksalnie - teraz nabrałam ochoty na inne książki tej autorki, a "Uroczysko" postanowiłam jednak pożyczyć, bo ciekawa jestem początku tej historii.