Żałuję... szczerze żałuję, że ta książka nie wpadła mi w ręce na początku grudnia.
Żałuję... szczerze żałuję, że wcześniej nie wpadła mi do rąk inna książka...
"Sezon na cuda" to kontynuacja książki „Uroczysko”, za sprawą której Magdalenę Kordel pokochały tłumy czytelniczek. Sama nie miałam przyjemności poznać „Uroczyska”, jednak twórczość autorki intrygowała mnie na tyle, że gdy tylko pojawiła się okazja przeczytania wspomnianej kontynuacji, nie wahałam się ani minutę. Jak to zwykle w przypadku kontynuacji bywa, autorka zadbala o to, by nikt się tutaj nie pogubił, nawet jeśli nie miał okazji przeczytać pierwszej części. A mimo to żałuję... Dlaczego? O tym za chwilę.
Maja wreszcie może czuć się pełnoprawną mieszkanką niewielkiego miasteczka w Sudetach. Poznała i polubiła jego mieszkańców, a i oni zdają się darzyć ją szczerą sympatią. Niestety prowadzony przez nią pensjonat nadal nie przynosi zysków, które pozwoliłyby całkowicie się usamodzielnić, dlatego nieustannie kursuje pomiędzy nim a pracą w szkole, pod czujnym i co tu kryć, niezbyt przychylnym okiem dyrektorki. Nic więc dziwnego, że niecodzienny pomysł jej klasy odbiera jako wyrok śmierci na własną osobę...
Wracając do samego miasteczka, życie toczy się swoim rytmem. Każdy powoli zabiera się za przygotowania do świąt, choć niejeden samotny mieszkaniec Malowniczego chętnie wykreśliłby je z kalendarza. Sytuacja zmienia się w chwili, gdy pani Leontyna, starsza kobieta, prowadząca sklep z antykami wpada na pewien ciekawy pomysł…
Wspomniane powyżej zdarzenia to jedynie bardzo krótki zarys książki, mogłabym wymieniać wiele innych ważnych wydarzeń, choćby przyjazd pewnej znajomej, rodzącą się miłość, czy też pewną akcję ratunkową. Nie chcę jednak za dużo zdradzać, by nie odebrać Wam przyjemności czytania tej przesympatycznej książki.
Sięgając po książkę i wiedząc, że została ona napisana w bardzo świątecznym nastroju, spodziewałam się czegoś lekkiego, odprężającego i klimatycznego. Autorka zdecydowanie spełniła moje oczekiwania i choć wolałabym przeczytać książkę w grudniu, nawet w styczniu udzieliło mi się uczucie tego sympatycznego, świątecznego zamieszania. Sama historia okazała się dość nietypowa i systematycznie miło mnie zaskakiwała. A co może jeszcze ważniejsze, szczerze mnie rozbawiła. To dla mnie bardzo dziwna sytuacja i nie wiem czym ją wytłumaczyć – nie należę do czytelników, którzy podczas czytania dają upust swoim emocjom. Wszystko co przeżywam, dzieje się w moim wnętrzu, dlatego przykładowo nigdy podczas czytania nie będę potrzebowała pudełka chusteczek. Może akurat książka trafiła na taki moment, choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że najzwyczajniej w świecie tak na mnie działa – czytając, praktycznie nie byłam w stanie opanować uśmiechu, który co chwila pojawiał się na moich ustach. Gdy doszło do tego, że rozbawiona zaczęłam prychać, nawet mój mąż przyszedł sprawdzić, co się ze mną dzieje ;-) Praktycznie już od pierwszych stron zapałałam szczerą sympatią do głównej bohaterki. Może jest nieco naiwna i pozytywnie zakręcona ale jej sposób bycia i poczucie humoru naprawdę bardzo mi odpowiada. Coś mi mówi, że z miejsca mogłabym się z nią zaprzyjaźnić i wspólnie spędziłybyśmy długie godziny na podłodze ... tarzając się ze śmiechu. Nie brakuje również komicznych sytuacji. Co prawda pojawiają się poważniejsze momenty ale niedługo trzeba czekać, by znów zacząć się uśmiechać. Dialogi, sposób zachowania bohaterów, nieoczekiwane wydarzenia, wszystko wprawiało mnie w wyjątkowo dobry nastrój. Wszystko wskazuje na to, że pióro autorki idealnie nadaje się do tworzenia świątecznych, optymistycznych historii.
Podsumowując "Sezon na cuda" to bardzo ciepła, pozytywna i zabawna opowieść, która rozgrzeje serca i w najbardziej mroźny dzień. Bardzo się cieszę, że miałam okazję książkę przeczytać, choć nie mogę przeboleć, że wcześniej nie poznałam „Uroczyska”, bo zakładam, że jest równie sympatyczne, a sięgając po nie teraz, wiele spraw nie będzie dla mnie już zaskoczeniem. Zwolenników tego gatunku zdecydowanie zachęcam do lektury, najlepiej we właściwej kolejności :-)