Kolejna powieść mistrza z Katalonii ukazała się w wydawnictwie Marginesy 10 maja 2017 roku. W Polsce jest więc piątą książką. Oryginalnie 'Agonia dźwięków' jest pierwszą z tych powieści, z 1984 roku. Dodam, że jest to mój ulubiony pisarz. Według mnie jeśli chodzi o literatury narodowe to właśnie pisarstwo katalońskie i hiszpańskie wraz z tym całym bagażem historycznym, jest bardzo podobne do polskiego. Kręgi zainteresowań twórczości Jaume Cabré to pytania o zło w świecie i w człowieku, to historia i władza oraz wpływ tego na człowieka. W poprzednich książkach, które czytałam, czyli 'Wyznaję', 'Głosy Pamano', 'Cień eunucha', autor zahacza o dyktaturę generała Franco, pokazując wpływ władzy na człowieka, jego demoralizację w obliczu władzy i rozpad relacji międzyludzkich. Byłam więc pewna, że i teraz będzie o tym. A tymczasem nie! Powieść 'Agonia dźwięków' traktuje na temat religii i jej instytucji.
Fabuła została poprowadzona dwutorowo: z jednej strony opowiada o pobycie franciszkanina Junoy'a w warownym klasztorze La Ràpita, siedzibie mniszek klauzurowych, a z drugiej strony opisuje proces o herezję przed sądem diecezjalnym, co podkreśla kontrast pomiędzy chorą ortodoksyjnością klasztoru, a laickim praktycyzmem kurii biskupiej. W tym wszystkim prawdziwa religijność, istota wiary, ujawnia się jedynie pod koniec, w duszy brata Junoy'a, gdy to odbywa on walkę wewnętrzną, troszkę w duchu Dostojewskiego.
Powieść została napisana przepięknym językiem, genialnie i oryginalnie. Czytałam ją z zapartym tchem i uważam, że jest jedną z najlepszych książek tego pisarza, obok 'Wyznaję'. Właściwie, wszystkie postacie powieści są bardzo charakterystyczne, a zarazem tragiczne. Oś dramatyzmu i przyczyną nieszczęść jest szalona i bardzo uparta oraz lubiąca stawiać na swoim, według mnie, przeorysza Dorotea. Niszczy ona życie dwóch nowicjuszek oraz biednego brata Junoy'a. Junoy'owi współczułam, bo rozumiem pasję człowieka, bez której życie nie ma sensu. On uwielbiał muzykę, a gdy ją go pozbawiono, stracił sens życia. Powieść Cabré ma jednak wymowę głębszą. Autorowi udało się bowiem pokazać hipokryzję i bezsens instytucji kościelnych, gdy formy przysłaniają człowieka. Oba bieguny są złe, co pokazuje fabuła. Z jednej strony bowiem mamy klasztor kontemplacyjny, w którym mniszki są poddawane bezwzględnemu reżimowi. Teściowa przy nim i więzienie to pestka. W zasadzie klasztor ten jest prywatnym folwarkiem przeoryszy, której sensem życia jest bycie panią umysłu, woli i ciał podopiecznych. Nawet naiwną siostrę Clarę pobyt tam wyzbywa z wiary, z którą przyszła. Z drugiej strony mamy kurię biskupią i całą machinę do walki z herezją. A poza tym kuria jest bardzo wydajną ekonomicznie firmą, zarządzaną przez sprawnego menadżera. Wszyscy po kolei są tam ludźmi praktycznymi, którzy świetnie zdają sobie sprawę z absurdalności tak ostrego rygoru w klasztorze, a jednak w sporze przeoryszy ze spowiednikiem poparli reguły i absurd. Pytanie do czytelnika, jakie mi się wyłoniło po lekturze, było takie, że jaki jest sens tego? Jakie były motywy postępowania postaci? Co konkretne wybory im dały? I że brat Junoy był idealistą, a idealiści zawsze ponosili klęskę. Zresztą, powieści Cabré zawsze są tragiczne i w tym tkwi ich piękno.
Podsumowując, to przepiękna powieść, mistrzowska. Jestem nią zachwycona.