Kiedy kończy się jedna z serii książek, którą darzyłam głęboką sympatią, zwykle towarzyszy mi satysfakcja, ale obok niej także nierzadko pojawia się smutek. Bo jak to – koniec przygód, nigdy więcej już się nie spotkamy z tymi bohaterami, z tym światem? Można wracać do poprzednich tomów, ale to nie jest już to samo, chyba każdy Czytelnik przyzna mi rację. Jakże zatem radosne było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że Casarz Nihon-Ja, ostatni tom Zwiadowców Johna Flanagana, wcale nie jest ostatni.
Autor owego cyklu prezentuje swoim fanom jeszcze jedną książkę, jeszcze jednych Zwiadowców – tym razem jest to zbiór opowiadań, które powstały na prośbę wspomnianych wyżej fanów. Zaś celem napisania ich było wyjaśnienie kilku kwestii, które nurtowały zawsze żądnych wiedzy Czytelników.
Tak zatem – możemy między innymi dowiedzieć się, co dzieje się z podstarzałymi lub kontuzjowanymi konikami zwiadowców, kim byli rodzice Willa, poznać jego samodzielne misje, prześledzić pierwszą konfrontację młodego Halta z Morgarathem, jak doprowadzono do zreformowania korpusu zwiadowców…
Ten tom jest zwieńczeniem (podobno, ale kto tam wie, co siedzi w głowie autora) cyklu, więc nie ma co się rozpisywać po raz kolejny na temat stylu Flanagana; myślę, że każdy, kto czyta tę recenzję, doskonale zna sposób pisania Johna i niepotrzebne mu kolejne zachwyty – a te niewątpliwie już padały, nie tylko z mojej strony. To, o czym mogę tu napisać, jest znane mi już wcześniej ciepłe zadowolenie, jakie czułam podczas czytania kolejnych stron.
Warto czasem oderwać się od brutalniejszej literatury i zapoznać się z opowieściami, które kojarzą się z siedzeniem przy ognisku i wysłuchiwaniem legend o bohaterach i wielkich personach. Chyba właśnie tym Flanagan zaskarbił sobie moją przychylność już od pierwszej swej książki – czystością owych dziejów. Absolutną przyjemnością z czytania o uczciwym świecie.
Te historie nie są długie, ale stanowią przyjemne smaczki dla każdego miłośnika książek o Willu i jego przyjaciołach. Lecz nie martwcie się! Akcja i ciągłe emocje znalazły się nawet tutaj, pisarz bowiem nie pozwala Czytelnikowi odetchnąć i zabiera go w coraz to nowe rejony, a nawet czasy, zapoznając z następnymi, fascynującymi opowieściami. Oczywiście w towarzystwie rozbrajającego humoru – zarówno sytuacyjnego, postaci, jak i słownego, co jest niewątpliwym plusem każdej powieści Johna.
Serdecznie polecam, to cudowna lektura na poprawienie sobie nastroju.