Często narzekamy na wtórność książek. Autorzy nie mają ciekawych pomysłów, czytając kolejne powieści odczuwany deja vu. Mamy pewność, że nikt już nas niczym nie zaskoczy. Ale oto Stephen King spieszy znudzonym czytelnikom na ratunek – nadchodzą Regulatorzy!
Wentworth niczym nie różni się od innym małych, amerykańskich miasteczek. Absolutnie niczym. Życie cały czas toczy się podobnym torem, gazeciarz rozwozi gazety, rodzice wychowują dzieci, żony zdradzają mężów, nastolatki przeżywają pierwsze zauroczenia. Do czasu.
Audrey Wyler samotnie wychowuje autystycznego kuzyna, Setha. Chłopiec, jak to dziecko – ma swój świat, swoje zabawki... i MotoGliny 2200. Któż z nas nie kochał seriali telewizyjnych? Seth całe dnie może spędzać przez telewizorem lub na zabawie gadżetami z MotoGlin. Chłopiec nie jest jednak sam, w jego wnętrzu zagnieździł się demoniczny Tak. Potrafi doprowadzać ludzi do samobójstw i okaleczania się. Ale to nie jedyne jego umiejętności, o czym wkrótce przekonają się mieszkańcy Wentworth. Na ulicę Topolową wkraczają Regulatorzy, siejąc grozę i terror wśród mieszkańców. Równocześnie rozpoczyna się degradacja okolic miasteczka, wszędzie grasują dziwne stworzenia, wyrastają niespotykane rośliny. Rozpoczyna się piekło.
„Regulatorzy” to ostatnia książka, jaką Stephen King napisał pod pseudonimem Richard Bachman. Wykorzystał przy tym bohaterów z wcześniejszej „Desperacji”, przeniesionych w zupełnie inne realia. Trzeba wyjaśnić, że wbrew temu, co niektórzy sądzą – „Regulatorzy” nie są kontynuacją „Desperacji”, nawet w jakiś szczególny sposób do niej nie nawiązują pod względem wydarzeń.
O „Regulatorach” słyszałam wiele skrajnie różnych opinii. Jedni wyklinają jako najgorszą książkę Stephena Kinga, inni nie mogą wyjść z podziwu. Rzecz gustu, trudno tu się spierać.
Już sam w sobie pomysł może budzić wątpliwości, które na szczęście rozwiewają się podczas czytania. Jedyny schematyczny motyw to umiejscowienie akcji, co jest jednak wielkim plusem, gdyż dodaje grozy i tajemniczości. Przerwana sielanka ludzi z małego miasteczka, to jest to, co tygryski lubią najbardziej. Wszystkie postacie występujące w książce są ukazane bardzo realistycznie. Zwykli, bezradni w obliczu nieznanego niebezpieczeństwa ludzie, czasem nie potrafiący radzić sobie z własnym życiem, a cóż dopiero mówić o stawieniu czoła potworom.
W „Regulatorach” wszystko jest totalnie pokręcone i dziwne. Czytelnik niemalże do samego końca nie wie, co zamieniło życie mieszkańców Wentworth w koszmar. Można jedynie snuć domysły i próbować odgadnąć. Każda możliwość jest realna, nie ma niczego, co nie mogłoby się wydarzyć po przewróceniu kartki. Groza wzrasta wraz z kolejnymi stronami. Wszystko jest przerysowane, surrealistyczne i niesamowite. Czytelnik błyskawicznie wczuwa się w klimat, współczuje bohaterom ich beznadziejnej sytuacji, z narastającym przerażeniem czyta o nieudanych próbach zatrzymania Regulatorów i wymknięcia się śmierci.
Czasem jednak ciężko jest zrozumieć, o co dokładnie chodzi, są momenty chaosu i bałaganu. Trudno śledzić wydarzenia, gdyż pod koniec autor trochę przesadził. Surrealizm występuje w takich dawkach, że zatracona zostaje wiarygodność, zastąpiona komizmem. Co za dużo to niezdrowo. Robi się dziwnie i znika mroczna atmosfera, czytelnik odnosi wrażenie, że książka pisana jest na siłę. Ponadto nie wszyscy lubią czytać o postaciach z serialu telewizyjnego, którym nagle szklany ekran się znudził i postanowiły trochę pozabijać niewinnych ludzi. Nie każdemu przypadnie do gustu pomysł z Takiem – możliwe, iż dlatego, że po polsku głupio to brzmi ;)
Książkę „Regulatorzy” warto jest przeczytać – choćby po to, aby wyrobić sobie o niej własne zdanie.