Kochani powiedzcie mi szczerze, czy wolicie zagraniczną literaturę, a może stawiacie tylko i wyłącznie na naszą rodzimą? A może jest Wam wszystko jedno i nie ma to dla Was znaczenia, kto i gdzie coś tam napisał? Powiem Wam szczerze, że kiedyś sięgałam tylko i wyłącznie po obcą twórczość. Obecnie natomiast jest dokładnie na odwrót. Częściej czytam nasze polskie książki, niźli obcojęzycznych autorów. Jednak nie oznacza to, że od czasu do czasu nie zaglądam do zagranicznych i dlatego też dzisiaj ma dla Was krótką recenzję opowieści spod pióra L.J Shen, którą mogliśmy poznać dzięki Wydawnictwu Luna. Oczywiście nie jest to debiut autorki, która w swoim dorobku posiada ponad dwadzieścia książek, ale trochę wstyd się przyznać, dla mnie to dopiero pierwsze spotkanie z jej twórczością. Mam nadzieję, że jesteście ciekawi, co z tego wniknęło?
Poznajemy młodziutką dwudziestojednoletnią studentkę Grace Shawn oraz o rok starszego studenta Westa St. Claire. Ona — zamknięta w sobie i zakompleksiona dziewczyna. On — bożyszcze i idol akademicki. Ona — chowająca się przed ludzkim wzrokiem stała się niewidoczna. On — zarozumiały dupek, który żyje na świeczniku. Tę dwójkę różni praktycznie wyrzutko, a łączy ich jedno — bolesna przeszłość.
West z impetem wkroczył w jej poukładane życie i to bynajmniej nie pozytywnie, odwiedzając ze znajomymi miejsce pracy Grace. Sprawy jeszcze bardziej się skomplikowały, gdy okazało się, że będą ze sobą na co dzień pracować. Grace zdaje sobie sprawę, że nie będzie to łatwe zadanie, bo czy ktoś taki jak niegrzeczny West nadaje się do jakiejkolwiek pracy? Stopniowo jednak panna Show odkrywa drugą twarz młodego chłopaka i zmienia o nim zdanie. West z kolei skrupulatnie kawałek po kawałeczku, kruszy mur, który wzniosła koło siebie Grace. Między nimi rodzi się przyjaźń, ale czy ona okaże się prawdziwa? Jak potoczy się ich wspólna znajomość? Czy mimo głęboko skrywanych tajemnic i lęków, ta dwójka da sobie szansę na szczęście? Może ich przeciwieństwa jednak ich pokonają?
Muszę Wam powiedzieć, że naprawdę urzekła mnie ta historia i w pewnym stopniu bardzo rozumiem Grace i jej zachowanie. Znam to doskonale z własnego doświadczenia i mimo upływu ponad dekady nadal ukrywam swoje blizny. Choć cała historia wydaje się dość schematyczna, a temat szkolnego idola zakochującego się w szarej myszce jest dość oklepany, to wykreowane postacie Westa i Grace są dość złożone, noszą w sobie tragiczne doświadczenia i bolące tajemnice. Obojgu daleko jest do ideałów i pomijając dupkowaty charakterek Westa, nie da się ich nie lubić. Popełniają błędy i upadają, aby za każdym razem podnieść się i odrodzić niczym mityczny feniks z popiołów. Mierzą się z obezwładniającym bólem straty, bezsilnością, depresją, chorobą najbliższych osób, kłopotami na uczelni, kłopotami w domu i ogromnym poczuciem winy. Wraz z każdą kolejną przerzuconą stroną widzimy, jak się zmieniają, jak wychodzą ze swoich bezpiecznych kokonów i w końcu zaczynają siebie akceptować, a doskonale wiemy, że nie jest to łatwa sprawa. Dodatkowo autorka uzmysławia jak raniące i bolesne są plotki lub – co gorsza – opinie wysnute jedynie na podstawie oceny zewnętrznej. Ile mogą wyrządzić szkód w ludzkim życiu i niekiedy mogą być przyczyną tragicznych wydarzeń. Lektura ukazuje również inny bardzo ważny aspekt, otóż jak bardzo ważna jest rodzina i prawdziwi przyjaciele, którzy niosą prawdziwe wsparcie, zwłaszcza w trudnych chwilach. Chociaż makabryczne przeżycia, niestety bardzo weryfikują „prawdziwych” przyjaciół w naszym życiu, co doskonale zrozumieli Grace i West.
„Igrając z ogniem” to piękna opowieść o bliznach nie tylko na ciele, ale i na duszy. To historia o dwójce bardzo zagubionych ludzi, którzy po latach wegetacji zaczynają w końcu żyć. To także książka o miłości, która nie zważa jedynie na piękne opakowanie, a dostrzega cudowne wnętrze. Serdecznie polecam.
Za egzemplarz do recenzji bardzo dziękuję Wydawnictwu Luna.