„Rączka rączkę myje” to tom trzeci cyklu komedii kryminalnych o detektyw Matyldzie Dominiczak . Tym razem pani detektyw pomaga komisarzowi Tomczakowi, który zajmuje się sprawą rodzinnych ogródków działkowych, od kilku miesięcy padających ofiarą wandali. Ktoś niszczy altanki, okrada domki, przekopuje kolejne działki. Zdaniem Matyldy to nie są po prostu wybryki nastolatków. Ktoś tu czegoś tu uparcie szuka. Matylda nie tylko pomaga w śledztwie komisarzowi, jednocześnie prowadzi własną sprawę, a zdobywanie informacji niezbędnych do jej rozwiązania wymaga wchodzenia w kolejne układy, w które niekoniecznie chce wchodzić, i wyświadczania przysług, których nie chce wyświadczać...
No to lecim w punktach:
- Matylda nadal niedojrzała i nadal przypomina mi histerycznie biegający po podwórku, rozgdakany drób, robiący masę hałasu, mnóstwo zamieszania i wykonujący tryliard nieskoordynowanych posunięć; ma na to, by dojrzeć, jeszcze dwa tomy, zaczynam się obawiać, że to nie wystarczy,
- moje współczucie dla męża bohaterki rośnie, gdyby tak ktoś stał mi nad głową i ryczał: "Roman! Roman! Roman, czy ty mnie słyszałeś?! On tak powiedział,Roman! Słyszałeś, co on powiedział? Roman, czy ty mnie w ogóle słuchasz?!" to też bym zainwestowała w słuchawki i oddaliła się na emigrację wewnętrzną, względnie zamordowała osobę ryczącą, a każdy przyzna, że emigracja wydaje się lepszym rozwiązaniem, niż morderstwo,
- nadal zamknęłabym Matyldę gdzieś na dwadzieścia cztery godziny chociaż, żeby oddechu zaczerpnąć, gdybym była na miejscu komisarza Mareckiego. Przyznam, że nie rozumiem jego fascynacji czy tam sympatii dla Matyldy, możliwe, że sieje ona gigantycznym urokiem osobistym na prawo i lewo, tylko to wyjaśnia moim zdaniem fakt, że komisarz nie ma zablokowanego jej numeru telefonu i nie ucieka z komisariatu tylnym wyjściem w chwili, gdy mu oficer dyżurny daje znać, że Matylda o niego pytała,
- córki bohaterki, Moniki, w tym tomie niewiele, za to plus, twardo twierdzę, że to dziecko to nie dziesięciolatka, tylko studentka, uparcie nazywana dziesięcioletnim dziewczątkiem przez autorkę,
- pióro ma autorka lekkie i jest dowcipna, ale przysięgam, jak jeszcze raz trafię na długie, długie, BAAARDZOOO DŁUUUGIE dialogi z prześmiesznym przekręcaniem nazwiska prokuratora Obszmurka to jak wezmę, jak gwizdnę książką o ścianę...! ...a potem zacznę ujmować gwiazdki, za każdy gejzer dowcipu jedną,
- komisarz Tomczak. Dodaję gwiazdkę, albo i dwie, za komisarza Tomczaka. Niesamowicie, niezwykle dobrze skonstruowana i opisana postać! Trochę nieestetyczny, trochę prostacki, trochę, bywa, chamski, nieco "fuj" z tym bez przerwy ciamkanymi krówkami, wyciąganymi z kieszeni i wyplątywanymi z chusteczek do nosa, źle przystrzyżoną fryzurą i masywnymi wąsiskami, trochę pogubiony w tej całej nowoczesności, której nie rozumie i nie lubi, trochę smutny, trochę mu się nie chce, bo jest dosłownie kilka dni przed emeryturą, do której trochę tęskni, a trochę się jej obawia, trochę swojski z tymi marzeniami o działeczce, piwku przy grillu, jakiejś fajnej babeczce, a kto wie, może i wnukach, które nie będą już tak bardzo wkurzać?... a przecież, gdy trzeba, potrafi zachować się i zareagować jak trzeba, gdzieś w środku tkwi i dobry glina, i porządny człowiek. Gdybyśmy spotkali takiego Tomczaka, taką skamielinę z poprzedniej epoki w realnym życiu prawdopodobnie byśmy go nie znosili, może pogardzali, może by nas irytował lub wręcz doprowadzał do szału tą ogólną bucowatością, tą buraczaną cebulowatością... ale cóż to jest za krwista postać literacka! I jakie budzi emocje!!! Mam nadzieję, że go autorka za mocno nie wygładzi i nie ucywilizuje w następnych częściach, bo - moim bardzo skromnym zdaniem - odebrałoby mu to autentyczność, która jest niewątpliwą siłą tej postaci.
- zaczynam dochodzić do wniosku, że ja chyba nie przepadam za długimi seriami pióra pani Rudnickiej, wolę samodzielne tomy albo te krótkie serie, dwutomowe. A może w tym wypadku ma znaczenie postać głównej bohaterki, która jest, jak na mój gust, nieco za ekspansywna, że tak to elegancko ujmę, zbyt hałaśliwa i zbyt nieprzewidywalna w swoich posunięciach (i nie dlatego, że taka oryginalna, tylko taka nieobliczalna, trochę jak dziecko, trochę jak nastolatek z wyrzutem hormonów, a trochę jak osoba z roztrojeniem jaźni). Doczytam serię do końca, oczywiście, po pierwsze dlatego, że naprawdę jestem ciekawa, czy Matylda zmądrzeje ;), a po drugie - bo ten tom ma zakończenie otwarte i po prostu chciałabym wiedzieć, jak się cała sprawa tajemniczego rozkopywania działek wyjaśni.
Ale potem zrobię sobie przerwę od komedii Olgi Rudnickiej. Pięć tomów pod rząd to jest dla mnie jednak za dużo.