Zastanawiałam się nad tym, po co jeszcze zajrzeć do biblioteki, by uraczyć Was kolejną dawką Stephena Kinga w tym miesiącu. Po dłuższym namyśle, zdecydowałam się na książkę "Blaze", nie za długa, nie za krótka, ma zachęcający opis i nie jest tytułem, który często przewija mi się na bookstagramie. Poszłam, wypożyczyłam, przeczytałam i muszę przyznać, że podjęłam dobrą decyzję, gdyż jak wiecie, Wrzesień z Kingiem miał swoje plusy ale i minusy, dzięki tytułom, które w mniejszym lub większym stopniu mnie zmęczyły.
Przyznam, że zaskoczył mnie fakt, iż autor uznaje, że jest to kolejne z jego nie najlepszych dzieł. Mi osobiście "Blaze" przypadł do gustu. Otrzymujemy tu historię, która na swój sposób uczy empatii, pozwala się zastanowić nad tym jak postrzegamy innych ludzi i czy przypadkiem nie warto zmienić tego sposobu ich postrzegania. Tytułowy Blaze, a raczej Clayton Blaissdeil junior, to człowiek, który w życiu zaznał wiele złego. Postawny, bo mierzący ponad dwa metry wzrostu i ważący dobre sto trzydzieści kilogramów mężczyzna, po krzywdach zaznanych w dzieciństwie wyrósł na drania. Drania nie do końca rozgarniętego, pozbawionego jakiegoś wybitnego rozumu, żyjacego z drobnych kradzieży, który na swojej drodze napotkał kanciarza. Kanciarz ten zdołał wymyślić sposób na to, jak zarobić ale się nie narobić. Plan na zarobek? Porwanie dziedzica wielkiej fortuny, którym jest sześciomiesięczne dziecko, "pieszczotliwe" nazywane przez naszego bohatera sukinkotem. Plan wydawał się być prosty, jednak żaden z mężczyzn nie przewidział, że kanciarz George zginie, a posiadający swoją ułomność Blaze zostanie sam z dzieckiem i koniecznością zadecydowania, czy kontynuować plan, czy też nie.
Czytało mi się tą książkę naprawdę dobrze. Sposób w jaki King rozbudował postać głównego bohatera, w pełni do mnie przemówił. Naczytałam się wielu opinii, że cała historia była przedstawiona w zbyt spokojny, niemalże nudny sposób. Osobiście nie mogę się z tym zgodzić, aczkolwiek wiem, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, a gusta tak jak i opinie są różne. Było spokojnie, owszem, ale jednocześnie było też idealnie dawkowane napięcie, którego nie brakowało wraz z wertowaniem kolejnych stron.
W książce nie brak retrospekcji, które King lubi wrzucać w swoje historie, o czym przekonałam się podczas lektury "To". I o ile tam były lepsze i gorsze, tak tutaj czytałam je ze szczerym zainteresowaniem.
Co najważniejsze, podoba mi się samo przesłanie książki. Ona naprawdę potrafi obudzić w czytelniku empatię, którą nie każdy potrafi się wykazywać na co dzień i daje do myślenia. W końcu ilu jest ludzi, którzy oceniają drugą osobę pochopnie kierując się pierwszym wrażeniem? "Blaze" pokazuje, że warto zmienić postrzeganie innych osób. Podejść do tego inaczej, poznać kogoś i dopiero ocenić. A najlepiej nie oceniać w ogóle, choć jeśli musimy, może warto byłoby to zachować dla siebie? Kolejna kwestia to kwestia tego co zaprząta nam głowy. Ilu z nas sporo czasu poświęca rozmyślaniu o pierdołach, zamiast skupić się na tym co jest naprawdę ważne? Zapewne wielu. King przy pomocy tej książki, przypomina nam o tym, że warto skupiać się na ważnych rzeczach.
Podsumowując, historia nie jest przekombinowana. Prosta, można rzec, że zwyczajna, a przy tym naprawdę przyjemna w odbiorze i myślę, że mogłaby przypaść do gustu osobom, które są na bakier z twórczością autora. Takich osób jak już wiem, jest wiele dlatego serdecznie polecam osobom, które udzielały się na instagramie pod poprzednimi recenzjami, ubolewając nad tym, że wciąż trafiają na kiepskie dzieła Stephena Kinga. Spróbujcie z Blazem, bo podobnie jak Zielona Mila, uważam że to jedna z tych lepszych i normalniejszych książek, którym należy dać szansę.