Moje pierwsza myśl związana z Chinami? Miś panda i herbata. Inne skojarzenia mam raczej negatywne i pewnie stereotypowe. Niestety dotychczas zupełnie nie interesowałam się Państwem Środka. Tamtejsza literatura zupełnie do mnie nie trafia, filmów i muzyki nie znam. Pełna ignorancja. Aż tu nagle pod mój dach trafiła książką „Chiny od góry do dołu” i wszystko się zmieniło…
Marek Pindral, nauczyciel języka angielskiego z zawodu, a podróżnik z zamiłowania, otrzymał propozycję nie do odrzucenia. Otóż Pindral dostał szansę na wyjazd do Chin, jako wykładowca języka angielskiego na uniwersytecie w Chengdu. Oczywiście nie mógł zmarnować takiej okazji i zgodził się bez namysłu. W Państwie Środka spędził dwa lata, wrócił do kraju i napisał książkę o swoich przygodach. I to jakich przygodach!
„Zanim jednak moja przygoda z Chinami się rozpoczęła, musiałem udowodnić tamtejszym władzom, że nie chorowałem bądź nie choruję na tyfus, polio, błonicę, szkarlatynę, dur powrotny, czerwonkę, brucelozę, żółtaczkę, zapalenie opon mózgowych, żółtą febrę, cholerę, dżumę, trąd, gruźlicę, nie zaatakował mnie paciorkowiec oraz nie cierpię na psychozę maniakalną, paranoidalną i halucynacyjną. Do tej imponującej kolekcji zaświadczeń musiałem dołączyć wyniki badań laboratoryjnych, które wykluczą także syfilis i HIV. Ponieważ nie miałem pojęcia, gdzie takie laboratorium może się znajdować, udałem się do przychodni akademickiej. Przed okienkiem rejestracyjnym wił się długi wąż pacjentów, w większości studentów, także moich. Ściszonym głosem powiedziałem, czego szukam.
- Nie wiem, ale zaraz zapytam – usłyszałem w odpowiedzi, po czym siostrzyczka w bieli ryknęła na całe gardło: - Halinka, gdzie pan może się przebadać na syfilis i hifa?”
Publikacja „Chiny od góry do dołu” ma charakter wspomnieniowy. Właśnie w tym osobistym tonie tkwi cały urok opowieści Marka Pindrala. Autor posługuje się językiem mówionym, opowiada w sposób kwiecisty i swobodny. W trakcie lektury ma się wrażenie, że autor siedzi gdzieś obok, popija herbatę i przypomina sobie kolejne zabawne anegdotki. Bo większość historii przytoczonych w książce to nic innego, jak właśnie wesołe i ironiczne opowiastki. Już od pierwszej strony czuje się specyficzny klimat, który pochłania czytelnika. Ja nie mogłam się oderwać od książki i przeczytałam ją w dwa wieczory, a na koniec byłam zła na siebie, że skończyłam ją tak szybko, bo przecież mogłam dawkować sobie po rozdziale, a przez to rozkoszować się lekturą dłużej.
Jednym z najciekawszych rozdziałów w całej książce był dla mnie ten o misiach panda. Jestem wrażliwa na wszystko co kosmate i mięciutkie, a trudno odmówić uroku tym wielkim miśkom. Mimo wszystko chińscy studenci przebili czarno-białe niedźwiadki, bo to o nich czytałam z największym zainteresowaniem. Ich mentalność, marzenia, pragnienia, poglądy… Bo autor staje się częścią zwykłego życie, zwykłych ludzi. Dla studentów jest przede wszystkim przyjacielem, a nie wykładowcą. Młodzi wiedzą, że mogą mu zaufać, więc odsłaniają przed nim kawałki duszy. Dzięki temu możemy zobaczyć Chiny od strony normalnych obywateli. Pindral staje się częścią tamtejszej codzienności, dotyka go proza życia. Dlatego jego książka jest tak wyjątkowo dobra, bo jest autentyczna.
Mocną stroną publikacji, poza wyśmienitym piórem autora, są fotografie. A jest ich w książce naprawdę dużo. Marek Pindral ma zdolności artystyczne, bo zrobione przez niego zdjęcia ogląda się z największą przyjemnością. Podróżnik ma wyczucie i potrafi złapać odpowiedni moment, przez to fotografie mają swój klimat i idealnie komponują się z tekstem. Razem tworzą całość idealną, od której trudno się oderwać (ale o tym już wspominałam).
„Chiny od góry do dołu” to jedna z tych książek, które uświadamiają mi, jak nieprawdopodobnie piękny i różnorodny jest świat. Pozycja obowiązkowa dla miłośników literatury podróżniczej! Gorąco polecam!