Książka, która wciągnęłam mnie tak bardzo, że po zakończeniu poczułam się zawiedona.
Wyjątkowo zacznę moją recenzję nieco inaczej. Najpierw przedstawię wam opis książki stworzony przez autorkę, a później mój, aby łatwiej było wam zrozumieć dlaszą część moich myśli.
Suchodół. Mała, spokojna miejscowość pod Poznaniem. Gdy zaczynają umierać jej mieszkańcy, prawie nikt nie widzi w tym nic dziwnego, bo niby dlaczego, skoro wszyscy zmarli w naturalny sposób lub w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Nikt poza Dorotą Czerwińską, która na własną rękę podejmuje się wyjaśnienia ich śmierci. Jej policyjny nos podpowiada, że coś jest nie tak. Czy ma to coś wspólnego z wydarzeniami sprzed 18 lat? Czy ktoś mści się za śmierć niewinnie zabitej dziewczyny? Jeśli tak, to kto i dlaczego czekał tak długo, aby wymierzyć sprawiedliwość.
Kasia wiodąca spokojne życie przy boku męża biznesmena czuje, że traci grunt pod nogami, gdy otrzymuje zaproszenie na spotkanie klasowe licealnej paczki. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że nadawcą listy był Marcin, jej były chłopak, który zaginął osiemnaście lat temu. Jednak to zaledwie wierzchołek góry lodowej problemów Kasi, gdyż nagle zaczynają ginąć najbliższe jej osoby, a wszystkie poszlaki sugerują, że to ona jest sprawcą. Nie ma wyboru i musi zdać się na intuicję przyjaciółki Doroty pracującejw policji, inaczej Kasia i całe jej życie jest zgubione.
Mam wrażenie, że zarówno ja jak i autorka przedstawiłyśmy dwie różne choć podobne historie, a przecież opisujemy tę samą książkę. Przede wszystkim różnica polega na pierwszoplanowym bohaterze. Tak! – przez większość książki myślałam, że będzie to Kasia! Ale to chyba nie jedyna rzecz, jaką obie wyobrażałyśmy sobię inaczej.
Po stylu poczatkowych rozdziałów liczyłam, że będzie to powieść w stylu „Ktoś tu kłamie” Jenny Blackhurst lub „Stażystka” Alicji Sinickiej. To typ kryminału/thrillera, w którym napięcie jest budowane z rozdziału na rozdział. Historia idzie swoim tokiem opowiadając o bohaterach, ich emocjach i stosunkach między nimi, żeby od czasu wrzucić krótką informację, przy której do końca książki będziemy główkować i próbować odgadnąć zagadkę.
Kończąc „Przez pomyłkę” miałam wrażenie, że przeczytałam to przez pomyłkę. Historia, którą sugerował mi opis oraz pierwszy rozdział (a nawet kilka dalszych), nie miała miejsca. 3/4 książki jest naprawdę klimatyczne, nawet miałam nadzieję, że będzie seryjny morderca, który zabije każdego pokolej z paczki przyjaciół. Prawdziwe pięć na pięć, dziesięć na dziesięć. Ale ostatnia 1/4 książki była nieporozumieniem. Napięcie całkowicie zniknęło. Był zabójca i chociaż zaskoczono mnie kim on jest, ujawnienie go było bardzo płaskie i nijakie. Nic przy tym nie czułam – ani zachwytu, ani podziwu, mogę rzec: „To naprawdę ta osoba? Dobra. Spoko. Czytamy dalej”. Miałam, że ta końcówka jest prowadzona strasznie na siłę. Pomysł był, pasował do reszty, ale zamiast opowieści dostaliśmy szkic.
Na moją ocenę ma też wpływ, jak rozdziały zostały „posklejane”. Każdy z nich dzieje się w innym czasie i opowiada o wspomnieniach innej osoby. Nie jest to tak istotne, jeżeli zastanawiamy się czy zgubimy się w opowieści, bo ułożone jest to logicznie. Niestety moim zdaniem ten układ spowodował brak płynności całej historii. Jakbyśmy zebrali wiele bardzo dobrych wątków i wrzucili w jedną książkę, tworząc przy tym coś przeciętnego. Kolejne przeskoki z przeszłości na teraźniejszość, z postaci na postać i tworzeniu tafli emocji poprostu w pewnym czasie mnie nużyło. Być może dlatego też tak negatywnie odebrałam zakończenie, bo już po prostu byłam wykończona.
No i z takich ciekawostek, nie szukajcie na mapie Suchodołu. Jestem z okolic Poznania i przekopałam całą mapę powiatu i Wielkopolski, by się dowiedzieć, że w okolicy nie mam takiej wsi (potem przeczytalam podziekowania od autorki, która to potwierdziła). Co nie zmienia faktu, że opisy mi przyniosły na myśl Kurnik czy Rydzynę.
Sama autorka Agnieszka Peszek prowadziła wydawnictwo sportowe. Gdy się o tym dowiedziałam przypomniało mi się o innym autorze thrillerów (oraz dziennikarzu sportowym w jednym) – Pawle Fleszar, którego „Powódź” recenzowałam w zeszłym roku. Ciekawe czy to przypadek, czy może sport i kryminał mają ze sobą więcej wspólnego niż się nam wydaje?
Dziękuję, bardzo autorce za książkę i możliwość jej zrecenzowania. Myślę, że to nieco mniej mroczniejszy thriller warty uwagi, a przy kolejnych książkach będzie już tylko lepiej.