"Jak mogłaś zniknąć, ot tak? Byłaś, byłaś i nagle przestałaś istnieć?".
Czasami trafiają w nasze ręce takie książki, których jakakolwiek ocena byłaby po prostu nie na miejscu. Istnieją również książki, które stanowią dla ich autorów pewną formę oczyszczenia duszy i pozbycia się nadmiaru uczuć, jakie potrafią człowieka często przygnieść. Z pewnością do takiej właśnie grupy lektur zalicza się najnowsze, autobiograficzne dzieło Teresy Moniki Rudzkiej. Książka, w której autorka obnażyła swoją duszę do wszelkich, możliwych granic – bez żadnej cenzury.
Teresa Monika Rudzka to urodzona we Wrocławiu, a mieszkająca w Lublinie polska pisarka, która pracowała również jako bibliotekarka, agentka ubezpieczeniowa i sekretarka. Obecnie realizuje swoją pasję dziennikarską, pisząc historie do różnych, babskich magazynów. W wolnym czasie przyjemność sprawia jej lektura dobrej książki i obejrzenie interesującego filmu. W 2010 r. zadebiutowała dobrze przyjętą powieścią pt. "Bibliotekarki".
Trzydziestodwuletnia córka autorki, nazwana w książce Anastazją, niespodziewanie zaczyna chorować. Diagnoza lekarzy jest jednocześnie wyrokiem – glejak wielopostaciowy w głowie, który pozwoli jej przeżyć maksymalnie dwanaście miesięcy. Los niestety nie daje jej nawet tyle czasu, bowiem po kilku tygodniach i zaledwie pół roku po ślubie – Anastazja umiera, zostawiając zrozpaczoną matkę i kochającego męża. "Zawsze będę cię kochać" to w głównej mierze zbiór e-maili, jakie autorka wysyła regularnie do zmarłej już córki. To również zapis zmagań ze śmiercią osób najbliższych Anastazji.
Książka Teresy Moniki Rudzkiej to jedna z najbardziej intymnych książek, jakie czytałam w swojej czytelniczej karierze. Po jej lekturze stwierdziłam, że autorka zasługuje na wielki podziw. Zapytacie za co? Nie, nie za to, że kochała własną córkę – każda matka przecież darzy uczuciem swoje dziecko – ale za to, że odważyła się pokazać całemu światu, a przede wszystkim osobom, które ją znają – własną rozpacz i słabości targające jej matczyną duszą. Cieszę się, że twórczość autorki poznałam przed ukazaniem się tego dokumentu – od teraz bowiem patrzę na pisarkę z zupełnie innej perspektywy, znam bowiem jej najbardziej intymne myśli, dostrzegam sporo zalet i również sporo wad charakteru. Teresa Monika Rudzka nie jest już dla mnie wyłącznie twórczynią cudownych historii opisanych na kartach swoich powieści – jest przede wszystkim matką, która przeżyła najgorszą tragedię w swoim życiu – pochowała ukochane dziecko. Autorka w swojej książce obnażyła przed czytelnikami najbardziej intymną część siebie – i można zmienić postrzeganie osobowości pisarki we własnej świadomości, nie można jednak odmówić jej jednego – szczerości i odwagi. A to cenię najbardziej.
Listy, jakie książkowa Tećka wysyła do córki to świadectwo wielkiej tęsknoty, epatujące wielką miłością, która nie zna granic. To przede wszystkim obraz matczynego uczucia, w którym daje się wychwycić pewną dozę zaborczości, zazdrości, ale także bezinteresowności i ogromu oddania. Autorka, jak pisze we wstępie – niektóre wątki nieco ubarwiła na potrzeby książki, jednak listy to autentyczne e-maile jakie wysyłała do swojej córki. E-maile, które wielokrotnie wzbudzały we mnie tkliwość, wzruszenie, ale także zdziwienie i konsternację. Z pewnością nie zostały więc podkoloryzowane na potrzeby książki – to daje się wyczuć w opisach codziennego życia autorki, która nie stroni od szczegółów i częstych banałów, mających zapełnić jej czas po śmierci Anastazji. Ciekawym zabiegiem, który urozmaicał czytanie dzieła, było wplatanie co jakiś czas wspomnień męża Anastazji. Fragmenty te pozwalają wczuć się w sytuację konkretnej osoby, wyzwalając masę pytań dotyczących moralności i granic prywatności - ukazują także postać zrozpaczonej matki z perspektywy innych osób. To jak najbardziej trafiony zabieg.
Teresa Monika Rudzka pokusiła się o nadanie przykuwających pseudonimów dla swoich bohaterów, takich jak Jim Montgomery czy Remedios. Nazwy, dość oryginalne, nie pozwalające pomylić danej postaci z kimś innym. Na kartach książki, pod jednym z pseudonimów, znajdziecie także postać innej polskiej, uznanej pisarki – Ałbeny Grabowskiej, którą miałam okazję poznać osobiście. Muszę również wspomnieć o niezbyt trafionej okładce książki, która wraz z tytułem może nasuwać skojarzenie z powieścią obyczajową, lub romansem dla kobiet. Okładka jest zdecydowanie nieadekwatna do tak poważnego dzieła.
Dopóki nie zaczęłam czytać najnowszego dzieła Teresy Moniki Rudzkiej, nie miałam pojęcia, że jedna z moich ulubionych polskich autorek – przeżyła tak wielką tragedię. Już po przeczytaniu całej książki, natychmiast odwiedziłam jej profil, by zobaczyć zdjęcia zmarłej córki. Sama chyba nigdy nie odważyłabym się aż tak obnażyć swojego życia - rozumiem jednak, że dzieło to może pełnić pewną formę wyrzucenia z siebie negatywnych emocji. To książka, która pokaże Wam, jak kruche jest nasze życie. Pokaże również, że pomimo wielkiej tragedii – można żyć dalej, chociaż codzienna egzystencja już nigdy nie będzie taka sama.