Teresa Monika Rudzka pracowała już jako bibliotekarka, agentka ubezpieczeniowa oraz sekretarka. Obecnie zajmuje się dziennikarstwem pisząc do magazynów dla kobiet, a także pisarstwem - wydała już cztery książki. Zadebiutowała powieścią "Bibliotekarki" w 2010 roku. Najnowsza książka jest zupełnie odmienna od dotychczasowej twórczości, jest to bowiem autobiografia. I to nawet bardzo szczególna...
Wielokrotnie w życiu słyszałam, iż nie ma gorszej rzeczy niż doczekanie śmierci własnego dziecka. Nawet jeśli dziecko to ma ponad trzydzieści lat. Ja, jako obca osoba, znacząco odczułam październikowe odejścia młodych ludzi: Anny Przybylskiej (aktorka, matka trójki małych dzieci) oraz Dariusza Kmiecika (dziennikarz) z żoną i synkiem. To byli ludzie w moim wieku! Co musieli czuć ich rodzice?
Autorka doskonale wie co czuje matka w chwili śmierci dziecka. Nawet jeśli jest to śmierć niejako spodziewana, gdyż spowodowana ciężką chorobą - rakiem. W grudniu 2012 roku córka autorki - Żywena - była pół roku po ślubie. Miała urodę, męża, plany na przyszłość. Jednak pojawiające się złe samopoczucie doprowadziło do badań lekarskich, które wykazały u kobiety glejaka wielopostaciowego, czyli nieoperacyjnego guza mózgu w czwartym stopniu złośliwości. Żywena zmarła w lutym 2013 roku mając trzydzieści dwa lata. Książka jest hołdem złożonym córce przez matkę. Na potrzeby literackie nazwisko Żyweny zostało zmienione na Anastazja Bojanowa-Montgomery a autorka nazywa ją pieszczotliwie Nastusią.
Powieść jest zbiorem e-maili, które matka pisze do swojej nieżyjącej już córki. Spora ich część zaczyna się od słów "kochana córeczko" czy "kochana Nastusiu" i zawiera całą gamę matczynych uczuć i emocji. Nawet nie chcę sobie wyobrażać jak czuła się autorka podczas pisania tych wiadomości... Jako matka mogę się tylko domyślać. Maile są w większości czymś w rodzaju pamiętnika, gdzie matka opisuje swoją codzienność, zwykłe sprawy takie jak przygotowania przedślubne Nastki, ulubione filmy, książki czy sztuki. Porusza też sprawy banalne wręcz: pogoda, swój strój danego dnia, kłótnie z babcią Nastki.
Matka sporą część swojego czasu poświęca na Facebooka, gdzie wymienia się informacjami ze znajomymi córki, publikuje zdjęcia. Jest to kolejny, oprócz spotkań z psychologiem i pisania książki, sposób na terapię. To właśnie Ci znajomi i mąż Anastazji są współtwórcami tej publikacji, bowiem poznajemy również ich punkt widzenia bohaterki i emocje po jej śmierci. Na rozważania tych osób autorka poświeciła wiele rozdziałów. Dotyczą one wspominek o żywej Nastce, okoliczności jej choroby a później reakcji po śmierci. Są również szczegóły dotyczące pogrzebu, mowy, zdjęć i planów sprowadzenia prochów do Polski.
"Zawsze będę Cię kochać" sugeruje tym tytułem łzawy romans z happy endem, jednak każdy kto sięgnie po książkę z takim zamierzeniem czytelniczym rozczaruje się. Jest to bowiem historia oparta na faktach (zawierająca jedynie fragmenty fikcji literackiej, do której autorka przyznaje się w przedmowie), a dotycząca ogromnej miłości łączącej matkę i córkę. Życie toczy się dalej, dzień za dniem, a matka musi sobie poradzić ze stratą największą i najdotkliwszą z możliwych - stratą dziecka. Czy utrwalenie wspomnień, listów i rozmów na kartach książki jest dobrym pomysłem?
Tej lektury nie potrafię ocenić, polecić, zakwalifikować, zachwalać czy odradzać. Bardzo mnie ona wzruszyła, chwilami zdenerwowała podejściem niektórych osób do pewnych spraw a na pewno dotknęła moich macierzyńskich uczuć. Jako matka uważam, że nie można oddać słowami recenzji tego, co matka-autorka miała nam do przekazania. Albo przeczytacie książkę albo nie. Albo tego doświadczycie literacko albo odpuścicie ze względu na swoją wrażliwość. Przerwy podczas czytania są niezbędne dla zachowania równowagi psychicznej i choć pozornego spokoju serca. Przynajmniej tak było w moim przypadku. To naprawdę niezwykła, mocna i trudna lektura.