Trzymam w rękach książkę, która miała być niezwykłą historią przyjaźni dwóch kobiet w zjawiskowej scenerii wybrzeża Amalfi. Co ostatecznie dostałam? Coś zgoła innego: książkę, która była tak ciężka, że jej czytanie (mimo swojej małej objętości, bowiem miała zaledwie 206 stron) niezwykle mnie nużyła i ciągnęła się w nieskończoność.
Ale do rzeczy. Dwie kobiety z wyższych sfer, każda ze swoim bagażem doświadczeń, spotykają się w Positano. Ciężko ocenić jak rozwija się ich relacja, bo trwa to tak szybko, że nim się obejrzymy, Panie już piją sobie wspólnie herbatkę dyskutując o swojej przeszłości. Ni stąd ni zowąd zostają wywleczone ciężkie wspomnienia jednej z bohaterek, później Panie się rozstają i spotykają się po kilku latach by znów się rozstać i ostatecznie spotkać ostatni raz we włoskiej scenerii. I właściwie gdybym miała powiedzieć coś więcej o samej fabule - nie miałabym nic więcej do powiedzenia. Tu się praktycznie nic nie działo (okej, pod koniec powieści historia nabiera tempa i się trochę rozkręca) a wspomnienia jednej z kobiet są tak dziwne i zagmatwane, że ciężko przez to przebrnąć, nie cofając się co rusz o kilka zdań czy stron.
Jest wiele kwestii, które bardzo irytowały mnie w tej opowieści. Po pierwsze: język. Dobrze, zgodzę się: język jest przepiękny, tego nie zaprzeczę. Ale to w jaki sposób książka została opowiedziana kompletnie mnie nie porwało. Mało tego - irytowało mnie przeokropnie! Ile damy rady wywnioskować ze zdania ciągnącego się jak tasiemiec przez pół strony? Dodatkowo okraszonego bezsensownymi i nic nie wnoszącymi porównaniami? Według mnie trochę to było "zbyt wyniosłe", taki przerost formy nad treścią, staranie się usilnie utworzyć jak najbardziej górnolotne zdanie, którego szarawy człowiek nie będzie mógł zrozumieć za pierwszym razem. Mój poziom irytacji podczas czytania niektórych zdań sięgał zenitu, wielokrotnie odkładałam książkę mówiąc "to nie na moje nerwy". Dodatkowo bardzo denerwowało mnie i rozpraszało to, w jaki sposób była prowadzona narracja. Wielokrotnie łapałam się na tym, że nie byłam pewna kto w danym momencie o czym opowiada. Bywało tak, że w ciągu dwóch zdań narracja z ogólnej (gdzie narrator opowiada o bohaterach tak, jak gdyby widział ich z góry) nagle zmieniała się na narrację prowadzoną przez główną bohaterkę (czy też autorkę, bo wnioskuję z posłowia że historia ta ma wiele wątków osobistych Pani Sapienzy, dodatkowo jedna z bohaterek ma na imię Goliarda czyli tak, jak autorka tejże powieści). Również imię kolejnej bohaterki: Raz pisane jako Erica, innym zaś jako Erika. W tym wszystkim zaczynałam się zastanawiać, czy to są dwie zupełnie inne osoby czy po prostu został tu popełniony błąd? To wszystko (mam na myśli narrację oraz różnie pisane imiona) było dezorientujące.
Starałam się jednak poszukać jakichkolwiek plusów tej historii, bo uważam że każda książka jakieś plusy ma. Pierwszym plusem jest okładka, to ona sprawiła, że zapragnęłam przeczytać tę książkę. Niby prosta ale skrywająca jakąś tajemnicę. Świetna robota grafika, w pewnym sensie oddaje klimat opowieści (bo historia ma klimat, czuć tam swego rodzaju powiew włoskiego powietrza). I sam fakt, jak książka została wydana również zasługuje na pochwałę: nie cierpię, gdy książka otwierając się łamie grzbiet - tu czytało mi się ją bardzo dobrze w aspektach fizycznych. W samej historii jak już wspomniałam plusem jest ładny język, natomiast minusem nadużywanie go w taki sposób, by pokazać jego górnolotność.
Po tej powieści wiem, że nie sięgnę więcej po książki autorki (o ile jakiekolwiek zostaną jeszcze wydane, bowiem ta książka została wydana po śmierci Sapienzy). Nie mój styl, nie chcę się ponownie męczyć nad lekturą. Tak więc podsumowując: za okładkę, wydanie książki, ładny język i przeniesienie odrobiny Włoch na karty papieru: 3 gwiazdki.
Dziękuję Wydawnictwu Mova za egzemplarz recenzyjny.