"Przerost formy nad treścią". Wszyscy znamy to pojęcie, co więcej: wszyscy spotykaliśmy się raz czy dwa z taką sytuacją. Jakaś banalna historia jest opowiedziana mocno barokowym językiem. Niezbyt mądry film reklamowany jako filozoficzne arcydzieło i co więcej widać, że twórcy stawali na głowie, by miał formę takiego arcydzieła. I tak dalej, i tym podobne. No to tu mamy do czynienia z czymś zbliżonym, ale nie identycznym. W wypadku "Wiatru" mamy bardzo dobrze (choć nie idealnie, o czym za chwilę) zrobione emocje, bardzo dobrze zrobiony obraz ludzi w sytuacji granicznej, bardzo sprawnie pokazane co dzieje się w człowiekiem gdy eksplodują w nim najbardziej prymitywne instynkty, wszystko to wciągająco, wiarygodnie, mocno, tak, że chce się przewracać kartki, do tego mamy też nader interesujące rozważania ontologiczne, serio, nie jest to do końca McFilozofia (no, właśnie - przynajmniej nie do końca :) ) a coś poruszającego i działającego na wyobraźnię - i to wszystko jest włożone w mega trywialną historię :) Serio, to, jak nieskomplikowana jest ta opowieść, to, jak bardzo bohaterowie robią to, co robią "bo tak", bo to jest potrzebne pisarzowi, więc kto by się przejmował samym zawiązaniem fabuły - to aż poraża.
Nie wiem, może autor naczytał się krytyki "Szczeliny", powieści o mocno podobnej przecież strukturze, w której to powieści owo zawiązanie zajęło sporo miejsca - i było często przedmiotem niezbyt przychylnych uwag czytelników? No to tu postanowił "Dobra, niech mają, to teraz skrócę początek jak mogę i dam im to, co lubią". Tylko, że... to jest zwyczajnie całkowicie niewiarygodne. To, co robią postacie, to czemu ładują się w traumatyczną sytuację. To, co w wyżej wzmiankowanej "Szczelinie" jakoś się broniło - tu absolutnie nas nie przekonuje. Ciekawe, że pisarz totalnie nie wykorzystuje nawet tych elementów, które mógłby wykorzystać chyba bez wielkiego problemu (fascynacja głównego bohatera liczbami, jego sytuacja po rozstaniu z dziewczyną, frustracja parki jego towarzyszy).
Na marginesie tego tematu dodam tylko, że mam poważne wątpliwości co do mechanizmów zachowania innych niż główni bohaterowie. Którzy to bohaterowie byli w innej sytuacji niż ci główni, którzy nie wiedzieli (przynajmniej nie musieli wiedzieć) tego, co wiedziała koleżanka naszego narratora itd. No, ale w niespoilerowej recenzji nie mogę o tym pisać ;)
Z tą ogólną sytuacją centralnych postaci tej powieści to w ogóle jest ciekawa sprawa. Widać, że Karika bardzo chciał, by wiele spraw było przez nas odbieranych jako ledwo muśniętych. "Coś było, wiedz o tym czytelniku, dokładnie ci nie powiem". Okej, to jest jakaś metoda pisania, po pierwsze nie musimy wszystkiego wiedzieć, możemy sobie pewne sprawy dopowiadać (choćby na podstawie naszych życiowych doświadczeń z trudnymi wyborami w miejscu pracy czy ze związków z innymi osobami) - i pewnie ten efekt autor chciał osiągnąć. W końcu mieszanie metafizyki i banalnych spraw życia codziennego to zwyczajnie intrygujący pomysł i można tym jakoś pograć. Ponadto widzimy tych ludzi przez chwilę, nic dziwnego, że nie wszystko o nich wiemy. Okej. Ale jednak posunął się w tym moim zdaniem zbyt daleko. Niedomówienia zamiast intrygować męczą, przynajmniej po części. Trzeba było dać nam tych informacji minimalnie więcej panie Józefie.
Czytało się przyjemnie i bardzo szybko. Filozofia wciągnęła i działała na wyobraźnię (o tym Kancie i dinozaurach to ja w ogóle muszę komuś kiedyś opowiedzieć), przeżycia naszego protagonisty trochę też, nawiązania do słowiańskiej mitologii ludowej już niekoniecznie. Plusik za Polskę, minusik za bezsensownie przegadaną ścisłą końcówkę, per saldo 7/10.
PS: Tak, jestem za przetłumaczeniem całej twórczości sympatycznego Słowaka na polski :)