Pamiętam, że jeszcze całkiem niedawno miałem możliwość zachwycania się powieścią „Błędy” Jakuba Małeckiego, nie sądziłem, że tak szybko uda mi się zapoznać z kolejnym jego dziełem. Tak, dziełem, jest to bowiem utwór, który wręcz połyka się wzrokiem, wchodzi w weń do głębi, marząc by dotrzeć do końca zagadki i pozostać z wyrazem zadumy i złości, że powieść ta jest tak krótka... I tak podobna do „Błędów”.
Akcja ponownie rozgrywa się w Poznaniu. W tramwajach nocnych grasuje psychopata, który obcina ludziom stopy, w Banku Wielkopolskim pojawia się tajemniczy Bogdan bez imienia, który zmienia życie pracującego tam Huberta, sprzątaczki Joasi. We wszystko zaś jest zamieszana średniowieczna klątwa i tajemnicza organizacja „Dobro”. I, co staje się standardem u Małeckiego, nie brak tu legend miejskich, przewinień i możliwości ich odkupienia.
Wspomniałem, że powieść porywa od początku, jak też zarzuciłem pewne podobieństwa do „Błędów”. Cóż, tytułowy Przemytnik Cudu, jak i Bogdan przypominają Dziadka z poprzedniej powieści, jednak obaj są mniej potężni, mniej źli, jednak nie mniej groźni. I kierowani nie mniej wysokimi potrzebami. Autor nie odcina jednak kuponów, jedynie rozwija swoje możliwości. „Przemytnik cudów” jest znacznie prostszy w konstrukcji fabularnej, historia zaś, zaczerpnięta z historycznych zapisów, dodaje zarówno powagi jak i grozy całemu zajściu. Umiejscowienie akcji w stolicy Wielkopolski, wraz ze szczegółowym opisem ulic i miejsc, sprawia, że akcję przeżywa się pełną piersią. Równie intrygujące są postacie, nie tak szablonowe i liczne jak w „Błędach”. Dość powiedzieć, że choć raz ktoś przekonał mnie jednak istnieją zawody gorsze od mojego. I to tak, że pozbawił mnie możliwości polemiki.
Małecki po raz kolejny misternie konstruuje fabułę, leniwie zawiązuje akcję, która rusza gwałtownie do przodu tuż przed finałem, nie licząc kilku drastycznych zrywów w obowiązkowych niespodziewanych momentach. Bo językiem Małecki operuje znakomicie, całkowicie płynnie przechodząc od średniowiecznej stylizacji do gwary ulicy, od dokładnych opisów miejsc, po drastyczne i makabryczne sceny. I to wszystko świadczy o sile i niespotykanym potencjale pisarza. Nawet nadmierna biblijność w zakończeniu poprzedniej powieści tu nie jest tak rażąca, ba, jest jak najbardziej uzasadniona, rzec by nawet można, że finał staje się tu piękny za sprawą przewrotnego i smutnego epilogu. Nie wiem, co można tej powieści zarzucić poza podobieństwem do „Błędów”, niemniej im dłużej się nad tym zastanawiam, tym mniej tych podobieństw widzę, a coraz bardziej chylę czoła przed nowatorskim i ciekawym własnym stylem pisarza. Drugą powieścią Małecki powiedział jasno (i skromnie jak zwykle), że to w nim należy upatrywać nowego mistrza polskiego horroru. Czy jednak wytrzyma presję? Czy trzecią powieścią zdeklasuje dwie poprzednie? Bardzo na to liczę.
Na koniec jeszcze pozwolę sobie wspomnieć o stronie
www.opuszczone.com. Zachęcam do zajrzenia na nią w połowie każdej z powieści Małeckiego. Wszystko od razu staje się straszniejsze, bo bliższe i opisane.