„Szczęśliwi umarli, którzy odeszli. Niech Bóg zmiłuje się nad tymi, którzy odejść nie mogą.”
Nie tak całkiem w ciemno
Sięgając po „Przebudzenie zmarłego czasu. Powrót” Stefana Dardy wiedziałam mniej więcej jakiego sposobu prowadzenia historii mogę się spodziewać. Oczywiście przeczytanie wcześniej tylko jednej powieści tego autora nie mogło mnie utwierdzić w tym na sto procent, ale dzięki temu udało mi się nie rozczarować.
Powoli tocząca się fabuła może wzbudzić pewną frustrację, bądź nawet wspomniane wcześniej rozczarowanie. Tym bardziej, jeśli bierzemy się za czytanie powieści grozy, no dobrze, na LC ta książka zaklasyfikowana jest jako kryminał, sensacja, thriller, co samo sobie sugeruje akcję. Zaś z tylnej okładki krzyczy napis: horror kryminalny roku!
Ach te tajemnice… Zawsze daję się na nie naciągnąć
Nie ukrywam, że zagadka kryminalna była super wabikiem. Samobójcza śmierć wuja głównego bohatera. Tajemniczy list pożegnalny oraz starożytny, obdarzony najprawdopodobniej magicznymi mocami artefakt. Wszystko to brzmi jak przepis na wciągającą fabułę. Szybko okazało się, że akcja toczy się dość niespiesznie, można rzec momentami ślamazarnie. W wyjaśnianiu śmierci Olgierda Langa praktycznie nie posuwamy się do przodu, poznajemy za to znajomych zmarłego oraz przemierzamy wraz z Kubą ulice Przemyśla.
Miasto bohaterem? Dlaczego nie.
Autorowi udało się uczynić z miasta bohatera równie ważnego co Jakub. Brakowało tylko zdjęć, aby czytelnikowi łatwiej było wczuć się w opisywany klimat. Jeśli chodzi o mnie kompletnie nic nie wiedziałam o tym mieście, nigdy w nim nie byłam, nie widziałam jego zdjęć. Nudziły mnie opisy miejsc. Czytałam je wiedziona przeczuciem, że mają znaczenie, że coś z tym Przemyślem będzie jeszcze na rzeczy, ale mówiąc szczerze niewiele z tego pozostało mi w pamięci. Żądna byłam akcji, wydarzeń, odpowiedzi i dreszczu grozy na plecach.
Na szczęście ten tom liczy sobie niewiele ponad 300 stron, a lekkie pióro Stefana Dardy sprawiło, że bardzo szybko uporałam się z książką. Wiedziałam, że czeka na mnie kontynuacja, więc przebolałam to niesamowicie powolne wprowadzenie.
Co nieco o wątkach
Ciekawym tematem jaki poruszył autor, a o którym wcześniej nie miałam pojęcia, że coś takiego istnieje jest epigenetyka, czyli dziedziczenie traum. W przypadku tej powieści dotycząca miasta i jego mieszkańców. Przewodnimi wątkami natomiast są przemyski artefakt, czyli sławetna gemma (tę akurat sobie wyguglowałam, żeby móc ją dobrze zwizualizować), jej moc w połączeniu z bliźniaczką, życie po niesłusznym oskarżeniu o poważne przestępstwo oraz kilkuletni pobyt w więzieniu, a także zagadkowa śmierć pana Langa.
Liczyłam, że „Druga gemma” przyniesie więcej akcji i więcej odpowiedzi. A już na pewno wyjaśnienie pewnych scen będących przerywnikami w śledzących na bieżąco wydarzeniach. Pozwalają one przypuszczać o co może chodzić, ale na początku mogą powodować mętlik.
Parę słów na koniec
Ogólnie „Przebudzenie zmarłego czasu. Powrót” wabi okładką, zaciekawia opisem, czyta się szybko i jest w miarę krótka. Niestety po początkowym zainteresowaniu i podrzuceniu czytelnikowi przynęty w postaci paru tajemnic akcja zwalnia i próżno oczekiwać zrywów i nieoczekiwanych zwrotów. Wielka szkoda, że ta pierwsza część wypada tak słabo. Sama historia zapowiada się naprawdę ciekawie, ale gdybym nie miała pod ręką kontynuacji zapewne szybko zapomniałabym o tej książce.
Czy polecam?
Jeśli jesteś fanem twórczości Stefana Dardy z pewnością nie trzeba Cię namawiać do sięgnięcia po tę pozycję. Jeśli dopiero chcesz się poznać z prozą tego autora, a tytuł, opis, a może i moja opinia Cię zachęciły miej na uwadze, że to pierwszy tom, wprowadzający, budujący podstawę pod wydarzenia w kolejnych częściach, a według informacji na okładce cykl liczy sobie cztery tomy.