„Prawo matki” Przemysława Piotrowskiego to pierwsza książka autora z nowego cyklu – „Luta Karabina”. Dla Luty nie ma sytuacji, w której by sobie nie poradziła. W przeszłości była z jedną z najlepszych w siłach specjalnych, jako pierwsza kobieta w Polsce zdała egzamin do Jednostki Wojskowej Komandosów, brała udział w wielu niebezpiecznych misjach. Obecnie zarabia na życie pracując na platformie wiertniczej u wybrzeży Norwegii – dwa tygodnie jest w pracy, trzy tygodnie spędza z dziećmi. Samodzielna i silna, przyzwyczajona do towarzystwa mężczyzn. Życie wystawia ją na próbę kiedy w lunaparku ktoś porywa jej córeczkę, która była pod opieką przyrodniego brata Luty. Kobieta obserwuje wszystko z karuzeli – od tego momentu zrobi wszystko i poświęci wiele (jeśli trzeba zabije), żeby uratować dziewczynkę.
Serią o komisarzu Budnym Piotrowski na stałe zagościł na półkach czytelników. Czy nowa seria inspirowana prawdziwymi wydarzeniami i realnie istniejącą osobą ma szansę ją zdetronizować?
Po pierwsze na początku trudno wgryźć się w lekturę. Akcja jest powolna, trudno wyłuskać główny wątek. Po drugie nie pomagają personalia głównej bohaterki – imię dziwne, nazwisko jeszcze bardziej. Dopiero po kilkudziesięciu stronach wiadomo co i jak. Po trzecie postaci jest sporo, trzeba nie lada wysiłku by kolejno je spamiętać i umieścić we właściwej szufladzie. Kolejne rozdziały przeplatają się historią Luty, nadkomisarza Zygmunta Szatana, Emila, lubuskich przestępców i biznesmenów. Po czwarte silna, niezniszczalna, odważna, mścicielka superwoman to najbardziej przerysowana i budząca nieufność postać, z jaką przyszło mi się zmierzyć w literackim świecie. Sztuki walki uprawia w stopniu tak zaawansowanym, że mierzącego dwa metry i ważącego ponad 100 kilogramów chłopa powali w kilkanaście sekund. Irytowała mnie do samego końca.
Fabuła koncentruje się na brutalnym i bezwzględnym świecie gangów. Luta to wyrazista postać, wie czego chce, a za dziećmi gotowa jest skoczyć w ogień. Zniknięcia dziecka to z pewnością jedno z najgorszych uczuć dla rodzica, tym bardziej że nie do końca znane są powody. Z porwania wynika niezły galimatias, bo Werka trafia w ręce osób, które mają powiązanie z turecką mafią, której podstawową działalnością jest handel ludźmi. Luta zawiera pakt z…. Szatanem, Zygmuntem Szatanem, co stanowi sygnał, że ta dwójka nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
Styl Piotrowskiego jest przemyślany i autentyczny. Widowiskowe strzelaniny gdzie trup się ściele gęsto, zawiła siatka intryg i kłamstw, a do tego celny, cięty i ironiczny język, lekkość słowa, płynność i duża swoboda. Niestety walka o dziecko to bardzo oklepany schemat, a sam wątek wykracza poza granicę zaistnienia w rzeczywistości. Najlepszą postacią okazał się Władymir. Charyzmatyczny indywidualista. Zawsze głodny sukcesu. Wierny. Aby nie odbierać Wam przyjemności, nie zdradzę kim jest ta postać.
„Prawo matki” to połączenie thrillera, kryminału i powieści akcji w jednym. Bardziej nuży i męczy, niż wciąga, trudno utrzymać uwagę na jednym poziomie. Szczególnie ten mafijny międzynarodowy wątek. Zdecydowanie czegoś brakuje, szczególnie że podskórnie czuje się, że wszystko skończy się dobrze i taki zaskakujący plot twist dobrze wpłynąłby na całość. Ponadto miałam wrażenie, że fabuła wpadła w jakiś wałek, który serwuje jedno i to samo. Bez wahania stwierdzam, że nowy Piotrowski zawodzi – nie znam całego cyklu o Budnym czy samodzielnych powieści autora, „Prawo matki” oceniałam po prostu jako powieść, a nie jako „nową książkę tego od Budnego”.