No czasami nie ma wyboru i trzeba uciekać i jakoś żyć dalej. Zgodzicie się? Pewnie wszystko zależy od sytuacji i możliwości danej osoby. Ale gdy dom jest nieprzychylnym miejscem, a mała miejscowość wie wszystko o wszystkich i postanawia dokładnie każdą, nawet najbardziej intymną, sprawę omówić, to marzy się o tym, żeby tylko się spakować, wyprowadzić i zacząć żyć na nowo w jakimś miłym miejscu, gdzie nikogo nie obchodzi kto, kim jest, czyli do dużego miasta – tak w dużym uproszczeniu.
Właśnie w takiej sytuacji znalazła się Salka. Jej matka jest osobą bardzo otwartą, która uwielbia omawiać sprawy swojej córki z innymi osobami – w szczególności te erotyczne sprawy. Młodszy brat ma robić doktorat na uczelni we Wrocławiu, a przynajmniej tak mówią plotki ojca, bo jakoś sama Salka w żaden sposób nie może w to uwierzyć. Tym bardziej że ona sama nie poszła na studia. Dziewczyna ma już tego wszystkiego dość i przy pierwszej okazji wyprowadza się z domu do Wrocławia, by tam móc choć na chwilę odpocząć od przytłaczającej rodziny oraz zacząć żyć według swoich zasad. Lecz początki potrafią być trudne. Czy Salka sobie poradzi? U kogo wynajmie pokój? I jakie przygody przyniesie jej życie?
Z tą książką mam tak wiele anegdot, że aż ciężko wybrać coś na dobry początek. Jednak zacznę od przyczyny, dlaczego zdecydowałam się właśnie z nią zapoznać – Marta Kisiel. Dotychczas nie miałam przyjemności zapoznać się z twórczością pisarki, a słyszałam o niej dużo pozytywnych opinii, w szczególności o jej fenomenalnym poczuciu humoru. Chciałam osobiście to sprawdzić. Szkoda tylko, że nie zauważyłam, że "Nomen Omen" to już drugi tom "Cyklu wrocławskiego". Jakkolwiek się staram, to nie jest mi dane czytać tomy serii w odpowiedniej kolejności... Też na odbiór tej powieści na pewno wpływał fakt, że słuchałam ją w audiobooku i jest to mój pierwszy w całości przesłuchany właśnie audiobook.
Do gustu przypadła mi koncepcja na całą powieść, ponieważ wyróżniła się ona niesztampowością. Dotychczas nie miałam okazji spotkać się z czymś tak niekonwencjonalnym. Tym bardziej że "Nomen Omen" powoli odkrywa swoje karty, by dopiero z czasem i to w dość powolnym tempie ukazywać niezwykłość historii. To ciekawy zabieg, który według mnie osiąga wyznaczony cel – zainteresować czytelnika. Wykorzystuje stare, dobrze znane czytelnikom motywy, ale robi to w sposób odmienny od tego, z czym zwykle się spotykamy, co pod względem pomysłu robi duże wrażenie.
Co sądzę o stylu? W końcu to zapowiedź czegoś wspaniałego w tym aspekcie mnie przyciągnęło do książki. Ewidentnie jest mocno dowcipny i pisarka w żaden sposób się nie ograniczała, co dodawało odpowiedniej pikanterii całej historii. Dzięki temu była też łatwa i przyjemna w odbiorze, choć momentami zbyt infantylna. We wspaniały sposób były opisane wydarzenia z dawnych czasów. Jedyną wadą pod względem stylu było niedopracowanie, ponieważ momentami miałam wrażenie, że niektóre wątki przedwcześnie się kończyły lub całkowicie urywały, co przecież nie jest pożądane.
Historia jest tak, jak wspomniałam na początku, wolnopłynąca, by dopiero z czasem zaskakiwać niesamowitymi zwrotami akcji i... ponownie być powolna. We współczesność wplatane są opisy historyczne dotyczące Breslau, czyli ówczesnego Wrocławia. Ten wątek wyjątkowo mi się spodobał, ponieważ mam wrażenie, że w ogóle w Polsce się o tym nie mówi, a przecież Wrocław obecnie to nasze miasto i w jakieś części też nasza historia. Powracając do fabuły, to wielką wadą, która niestety bardzo intensywnie zniechęcała mnie do całości, był mocno zamknięty świat. I nie mam tutaj na myśli faktu, że autorka sama go zamknęła, ale cały czas wkradało mi się podczas czytania poczucie, że w powieści jest dość klaustrofobicznie.
Bohaterowie też zawodzą, gdyż wydają się wyraziści i charyzmatyczni, ale tak naprawdę to są wykreowani wyłącznie pobieżnie, a główną rolę odkrywają pojedyncze, mocno wyolbrzymione cechy. Brakowało mi głębi ich osobowości. I przede wszystkim nie polubiłam Salomei... To nawet za mało powiedziane, bo mnie po prostu cały czas, dosłownie cały czas irytowała. Wydawała mi się niepotrzebnie przedramatyzowana i przez to ciężko było mi dostrzec jakiekolwiek inne jej cechy. Jednak żeby nie było zbyt dużo narzekania, to doceniam postać Matyldy, która dla mnie była jedynym wielowymiarowym bohaterem. Niosła ze sobą tajemniczość i nieuchwytność, co fascynowało.
Tematycznie "Nomen Omen" niesie ze sobą przesłanie, że nie można kierować życiem innych osób. W fenomenalny sposób ukazuje efekt motyla i uświadamia, że nasze nawet najmniejsze poczynania mogą pociągnąć za sobą wiele często nieświadomych dla nas konsekwencji. Na większość nie mamy wpływu, ale są decyzje, które trzeba dobrze przemyśleć, nie dać się impulsowi i emocjom. Inaczej wiele osób może zapłacić za nasze błędy.
Jak czytacie sami, "Nomen Omen" nie wywołał we mnie nadmiernego zachwytu. Zauważyłam wiele wad, które z trudnością akceptowałam i w większości moje oczekiwania nie zostały spełnione. Choć możliwe, że to efekt właśnie zbyt wygórowanych oczekiwań. Niemniej na pewno zapoznam się z pierwszym tomem "Cyklu wrocławskiego" i dam jeszcze jedną szansę pisarce.