,,Komodo'' można odczytać na różne sposoby. To może być ciężka, gęsta od emocji, drżąca z napięcia książka o rodzinie i jej wewnętrznej dynamice. To może być książka o depresji, poczuciu osamotnienia i o rozgoryczeniu. To może być studium nieszczęśliwego małżeństwa, krzyk bezsensownego sprzeciwu wobec samobójstwa rodzica, to może być nieświadoma próba wyrównania rachunków z losem i poprawy tego, czego naprawić się nie da. To może być historia o poszukiwaniu wolności, o nienawiści, o tworzeniu siebie na nowo i o żalu za sobą utraconym. Albo historia o rozczarowaniu kimś, kto był nam bardzo bliski, kto był dla nas wzorem. Albo o tym, że czasami po prostu nie można spełnić oczekiwań matki, chociaż bardzo by się chciało. I mimo tego, że to strasznie boli, to trzeba to zaakceptować, nawet mimo tego wewnętrznego, dziecięcego oporu, który się w nas wtedy pojawia i krzyczy, że ,,nie, nie można zaakceptować takiego stanu rzeczy, nam też należy się bezwarunkowa miłość i akceptacja!''
Ale dla mnie była to przede wszystkim przerażająca i przytłaczająca historia życia kobiety, która w pogoni za pewnym marzeniem (nie do końca przemyślanym, prawdopodobnie biorącym swój początek w samobójstwie ojca) straciła siebie. Straciła to, kim była, kim mogła się stać – kompletnie zrezygnowała ze swojego życia, ze swoich aspiracji, zainteresowań, pasji, ze swojej figury, z ładnych ubrań, z wyjść z przyjaciółmi. I jeszcze żeby jej się to opłaciło – jeszcze żeby jej rodzina była szczęśliwa, żeby mąż ją doceniał, żeby bliźniaki były grzeczne...
Ale nie. Tracy nie ma nic z tego. Nie ma nic z życia. Z siebie. Jest w niej tylko gniew, jest frustracja, rozgoryczenie, ślepa furia, przekonanie, że nic na nią nie czeka. Jej życie jest koszmarem z którego nie można się uwolnić (bo przecież matki nie odchodzą i nie zostawiają swoich dzieci, nawet jeśli czują, że to była pomyłka, że one się do tego nie nadają; to jest coś, czego matki nie robią) – nie można zapomnieć o nim nawet na chwilę, nawet na Komodo, nawet pod wodą, podczas oglądania pięknych koralowców, podczas podziwiania mant, podczas obserwacji rekinów.
Kontrast pomiędzy spokojem, równowagą i ciszą podwodnego świata, a emocjonalną niestabilnością, frustracją i przytłaczającym poczuciem bezsiły ze strony Tracy jest aż nadto widoczny. Katastrofa wisi w powietrzu już od pierwszych stron książki i tak naprawdę do końca nie wiemy, co i komu się wydarzy. Wiemy tylko, że będzie to coś złego, koszmarnego. Że to będzie impulsywny odwet wobec świata.
I nawet zakończenie, mimo, że niektórzy zapewne doszukają się w nim iskierki nadziei, przebłysku lepszego jutra, jest ciężkie i przytłaczające. Bo Tracy, tak naprawdę, już nigdy-przenigdy nie będzie mogła być tą osobą, którą była, którą mogłaby się stać, gdyby jej ojciec nie popełnił samobójstwa.
Zdanie otwierające ,,Annę Kareninę'' brzmi Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób i chociaż dużo w tym prawdy, to w przypadku książek Davida Vanna nie do końca ta myśl się sprawdza. Rodziny, które kreuje ten autor, tragedie, które przeżyły – powracający motyw samobójstwa ojca i depresji – czyni je podobnymi sobie. Ale jednocześnie cierpienie bohaterów jest za każdym bardzo indywidualne i przejmujące. Takie, obok którego nie możemy przejść obojętnie.
,,Komodo'' nie jest lekturą lekką i przyjemną, ale zdecydowanie jest warte Waszej uwagi.