Czytam praktycznie codziennie, są autorzy, których biorę w ciemno i jestem gotowa spijać każde słowo z ich klawiatury, ciesząc się przy tym jak głupi do sera. Są powieści, które zapadają mi w pamięć, zmieniają moje spojrzenie na kwestie gatunkowe czy literackie w ogóle. Czasami mam jednak przesyt. Myślę sobie, że po tylu latach już nic mnie nie zaskoczy, bo może i ktoś pokusi się o oryginalne zakończenie, ale to wcale nie znaczy, że ja je kupię. Nawet dochodzę w takich momentach do wniosku, że może to pora na romans, mały skok w bok, że może jakby mnie ktoś zmusił do przeczytania jakiegoś ckliwego romansu czy opowieści o łóżkowych wyczynach tego złego z tą dobrą, to doceniłabym bardziej "moje" gatunki... dobra, aż tak nie jestem jeszcze zdesperowana, tym bardziej, że po kilku średniakach, wzięłam w swoje łapki prawdziwą petardę.
W grudniu Czwarta Strona Kryminału posłała w świat tajemnicze czarne koperty. Gdy poznałam ich zawartość, pomyślałam sobie "wow, niezły pomysł na promocję". Potem przyszedł zwiastun, opis, wszystko pięknie, intrygująco, ale z drugiej strony codziennie zalewa nas masa zapowiedzi książek, które teoretycznie musimy przeczytać. Różnica polega na tym, że "Zamknięte drzwi" to jest naprawdę lektura obowiązkowa.
Ten przydługi wstęp miał być dowodem na to, że podchodzę to kryminałów i thrillerów już mocno sceptycznie, a do zagranicznych już wręcz nieufnie. Rynek zalała fala nieodkładalnych, nieprzewidywalnych bestsellerów, które służyły mi za niezbyt wygodną poduszkę, gdy przysypiałam podczas ich lektury. Tess Gerritsen i Chris Carter są w stanie mnie porwać, naprawdę zachwycić, oczarować, zniewolić tak, że nie liczy się nic poza czytaniem ich książek. I Freida McFadden zrobiła to samo.
Miałam tylko zajrzeć do "Zamkniętych drzwi", bo w innej czytanej przeze mnie powieści trochę powiało nudą. I z tego zaglądania ocknęłam się na podziękowaniach. A na okładce nie było nic o tym, że jest to książka nieodkładalna, choć w tym przypadku nie byłoby w tym przekłamania. Ta lektura po raz pierwszy od niepamiętnych czasów wywołała u mnie ciarki i nie mam wątpliwości, że to mocny kandydat do miana książki roku, mimo że mamy dopiero luty.
Córka seryjnego mordercy, która ułożyła sobie normalne życie, mimo tak ogromnego piętna. W odróżnieniu od ojca ona ratuje życie ludzi. Tylko nagle w jej otoczeniu ktoś ginie w sposób, który jednoznacznie kojarzy się z jednym sprawcą... Ten thriller nie tylko trzymał mnie w ogromnym napięciu, ale wręcz zrobił papkę z mózgu. Z pięć razy doskonale wiedziałam, kto jest odpowiedzialny za to, co się dzieje wokół głównej bohaterki, raz to już po prostu byłam pewna. I co? I nic, dałam się wkręcić, jakby to była pierwsza mroczna opowieść w moim życiu. A kiedy myślałam, że poznałam już zakończenie, obróciłam kartkę i znowu zwątpilam.
"Zamknięte drzwi" to thriller psychologiczny z najwyższej półki. Freida McFadden wie, jak zmanipulować czytelnika i utrzymać go w napięciu do granic jego możliwości. Ja potrzebowałam takiej książki, by na nowo uwierzyć w zagraniczną literaturę, a Wy po prostu musicie ją przeczytać, by przekonać się, że w tym gatunku wciąż mogą powstawać powieści oryginalne i porywające.
Moje 10/10.