„To czy ktoś jest uczciwy, zależy po prostu od tego, ile o nim wiemy.”
„Ludzie Lulya” Nadine Gordimer
To co popchnęło mnie do przeczytania tej książki to okładka. Oczy mężczyzny, które hipnotyzują i sprawiają, że człowieka przenikają dreszcze, strach dręczący szczególnie nocą. Które patrzą podejrzanie i zapraszają do przeczytania skrywanej za nimi treści. Do tego, jakże często motywująca informacja o otrzymaniu Nagrody Nobla, przez autorkę opisywanej pozycji.
I jak tu się nie skusić?
Nie wiem. Ja czułam, że muszę ją mieć, skoro zadziałało, aż tyle wabików.
Czy słusznie?
Czy lektura „Ludzi Julya” zniewala i sprawia, iż człowiek jest zadowolony ze spędzonego wraz z nią czasu? Może pozostawia po sobie coś więcej?
Nadine Gordimer to południowoafrykańska pisarka, która w swojej twórczości porusza tematy konfliktów społecznych oraz politycznych targających terenami Afryki. Jest laureatką wielu prestiżowych nagród w tym Literackiej Nagrody Nobla, którą otrzymała w 1991 roku.
Jak wiadomo do noblistów podchodzę trochę inaczej niż do pozostałych pisarzy. Kryterium ich oceny jest nieco ostrzejsze – w końcu za coś szczególnego musieli to wyróżnienie otrzymać.
Czy Nadine Gordimer słusznie znalazła się wśród osób wyróżnionych Noblem?
Mogłam przekonać się zgłębiając opisywaną pozycję.
Na ile jesteś wstanie komuś zaufać?
Nie przypadkowej osobie. Służącemu, który jest przy tobie przez piętnaście lat. Nigdy cię nie zawiódł. Zawsze stał przy twym boku wykazując się lojalnością i oddaniem. Teraz, gdy nadszedł czas wojny, kryzysu i pełnej mobilizacji przeciwko ludziom twojego pokroju, czy zaufasz tejże osobie? Czy wraz z nią wyjedziesz na nieznane tereny? Nie boisz się, że w innych warunkach, na swoim terenie, wierny służący może okazać się zupełnie innym człowiekiem?
Szczerze mówiąc początkowy zachwyt oprawą graficzną, oklapł jak dętka po przeczytaniu pierwszych stron tejże książki. Z miejsca nie spodobał mi się toporny język oraz zabieg całkowicie nie potrzebny – pogrubiona czcionka. Przez pierwszych pięćdziesiąt stron zdarzało mi się gubić watek, przez co byłam zmuszona powracać do wcześniejszej treści. Zaczynałam już tracić nadzieję na dobrze spędzony czas z lekturą, która rozproszy senność ponurych dni tej wiosny.
Jednakże zanurzając się w treść przedstawianej pozycji dojrzałam jej potencjał. Gdy pani Gordimer prowadzi nas poprzez grząski teren buszu czuć, że doskonale odnajduje się w tych klimatach. Barwne opisy oraz liczne porównania dosadnie poruszają wyobraźnię czytelnika, sprawiając iż na własnej skórze może odczuć ugryzienie komara, czy swędzenie wywołane pchłami.
Autorka na pierwszą scenę wysuwa białe małżeństwo Maureen i Bama – w pełni ukazuje nam targające nimi emocje, poczucie zagubienia oraz sposób próby odnajdywania się w nowym, kompletnie nie znanym im Świecie, jakim jest busz.
Tytułowego Julya poznajemy poprzez ich myśli i odczucia. Widzimy, jaki jest jego stosunek do państwa, jak dba o ich wygodę i bezpieczeństwo narażając się na brak przychylności ze strony pozostałych członków swej rodziny. Dostrzegalna jest też zmiana w jego postępowaniu, ukryte motywy dobroci w stosunku do „pana”.
Również psychologiczna walka pomiędzy Maureen i Julyem składa się na punkt budzący pełne zainteresowanie dalsza treścią.
Wszystko to stanowi wspaniałą ucztę dla naszego rozumowania, którą urozmaicają liczne porównania i zakończenie pełne domysłów.
Niestety oprócz kulawego początku dopatrzyłam się tez paru innych przewinień popełnionych przez autorkę. Mianowicie pani Gordimer zaplątała się lekko w opisywaniu postaci. Mianowicie pewni bohaterowie, nie posiadając początkowo pewnych umiejętności, wykazują się nimi dwa zdania dalej – uważam, iż jest to niedopatrzenie, które nie powinno mieć miejsca.
Tym co zawiodło mnie najbardziej jest brak akcji, pewnego dynamizmu, którego oczekiwałam po zapoznaniu się z opisem książki, mówiącemu iż to pozycja „trzymająca w napięciu”.
Otóż jest wręcz przeciwnie. Bynajmniej mnie w żadnym nie trzymała, jednakże wyczuwałam w niej nikłą nić erotyzmu oraz nerwowego spięcia pomiędzy sługą, a jego panią.
Lekturę mogę polecić osobom, które chcą zagłębić się w małe studium psychologii opartym na relacjach pomiędzy rządzącym a rządzonym, nie urozmaiconym żadną wydumaną akcją. To również powieść dla czytelników zainteresowanych systemem plemiennym oraz rozumowaniem ludzi z afrykańskiego buszu, które jest tu ukazane w pewnym stopniu.
Osobiście nie uważam „Ludzi Julya” za pozycję, którą można by przypisać noblowskiej autorce. Nie zachwyciła mnie w żaden zasadniczy sposób, nie zachęciła do refleksji, nie wzbudziła też żadnych skrajnych emocji, pozostawiając po sobie delikatne echo lektury, którą szybko się trawi.