Lubię biografie, czytam biografie, ale… Merci, Monsieur Dior biografią nie jest. Może po trosze, ale na pewno nie typową. Sam Christian Dior, o którym chciałabym dowiedzieć się więcej, niż wiem, schodzi na dalszy plan. A szkoda. Żebyśmy się dobrze zrozumieli. Książka jest dobra i interesująca, lecz jeśli ktoś się nastawi, to może czekać go rozczarowanie.
Nawet nie obracając się w kręgach mody, chyba każdy zna postać Diora. A jeśli nie jego samego, to z pewnością wie, że jednym z czołowych domów mody na świecie jest właśnie Dom Mody Dior. Tyle z reguły powinien wiedzieć laik i szczerze mówiąc niewiele więcej dowiecie się z książki Gabriel. Owszem występuje w niej postać Christiana Diora, lecz tak, jak napisałam we wstępie, nie jest ona postacią wiodącą. A kto jest?
Francja, Paryż, rok po II wojnie światowej.
Bohaterką powieści Merci, Monsieur Dior jest Cèlestine. To młoda kobieta, która po śmierci matki i zerwaniu zaręczyn przyjeżdża z małego prowincjonalnego miasteczka w Normandii szukać szczęścia, do Paryża. I można powiedzieć, że szczęście się do niej uśmiechnęło, bo na jej drodze pojawił się Christian Dior, początkujący projektant z głową pełną wielkich planów, a od roku właściciel własnego domu mody. Cèlestine z radością przyjmuje propozycję pracy. Początkowo zostaje gospodynią, później sekretarką, z czasem ich stosunki ewoluują i Cèlestine staje się przyjaciółką i powierniczką najskrytszych sekretów projektanta.
Mamy okazję przyglądać się w jaki sposób powstaje, dziś wielkie i wiodące, imperium mody. Jak powstają pierwsze piękne suknie podkreślające kobiecą figurę. Gdy tak chodzę ulicami, zwłaszcza po lekturze takiej książki, to okropnie smutno mi się robi. Wcale nie potrzebowaliśmy tak dużo czasu żeby zaprzepaścić to, co stworzył Geniusz. Gdzie podziały się te cudne kobiece kreacje. Dzisiaj ulica wygląda kiepsko, a dziewczyny z daleka przypominają chłopaków. Ja sama na co dzień zasuwam w spodniach. Ale sukienki i spódniczki to jednak jest moda dla nas, moje Panie.
Ale wracając do książki. Muszę przyznać, że Gabriel ma bardzo lekkie pióro i powieść (tak, to jest powieść!) czytało mi się bardzo dobrze. Niestety coś nie do końca zagrało w zakończeniu, chyba było zbyt pospieszne, a może zabrakło pomysłu. Na pewno nie zostało dopieszczone. Pewnie znalazłoby się kilka innych zarzutów pod adresem książki, ale nie psujmy sobie przyjemności z lektury, bo faktycznie jest przyjemnie.
Tę książkę się czuje wszystkimi zmysłami. Jest tak, jak gdyby dotykało się delikatnej materii opuszkami palców, a on (materiał) przesuwał się między palcami, taki chłodny i delikatny, jak mgiełka. I to z takiej mgiełki powstałaby przepiękna kreacja, która zawisłaby w naszej szafie. Tylko w sumie gdzie ją założyć? Tę książkę też czuje się w inny sposób. Dochodzą do nas, czytelników zapachy pierwszych perfum, eleganckich i tak bardzo pasujących do tej sukienki w naszej szafie. Aż chce się czuć, to znaczy czytać.
Oprócz tego czujemy całym swoim jestestwem powojenny Paryż. Spacery paryskimi uliczkami, pierwsze pokazy mody, opera… Ale nawet teraz nie zamieniłabym mojego niewielkiego miasta, które czule nazywam grajdołem, na wielką metropolię, jaką jest stolica świata mody czy inaczej mówiąc miasto zakochanych. Paryż może sprawdziłby się na krótki wypad (góra dwa tygodnie), ale nie więcej.
Czy polecam Merci, Monsieur Dior? W sumie tak. Jest to niezła i dosyć ciekawa powieść, która trochę zahacza o ikoniczną postać sławnego projektanta, ale powtarzam, że należy pamiętać iż nie jest to biografia.