Nawet nie wiecie, jak straszliwie bałem się lektury „Pra”. Gdyby nie to, że mam zamiar w tym miesiącu sięgnąć po wiersze Iwaszkiewicza, najprawdopodobniej zwlekałbym jeszcze dłużej i odkładał rozpoczęcie tej przygody w czasie. Książkę Włodek otwierałem z lekkim drżeniem i pewnym lękiem, co zastanę w środku. Na szczęście okazało się, że nie było czego się bać – po pierwszych stronach moje zmartwienia minęły, a ja zacząłem prawdziwie rozkoszować się biografią.
Obraz Iwaszkiewiczów został we mnie wykształcony przez serial „Stulecie Winnych”, gdzie Jarosław i Anna byli bohaterami drugoplanowymi. Nie potrafię w tym momencie odpowiedzieć, dlaczego moja sympatia i już nawet pewna miłość do nich rozwinęły się aż tak bardzo. Stanowi to dla mnie ogromną tajemnicę. Ze względu, że ta para jest niezwykle ważna w moim życiu, recenzję postanowiłem wyraźnie podzielić na dwie części. Jedna będzie subiektywna, druga obiektywna, ponieważ różnica między nimi jest znaczna.
Może najpierw kwestia autorki. To, że biografię Iwaszkiewiczów napisała Ludwika Włodek, ich prawnuczka, jest i plusem, i minusem. Do pozytywów na pewno należy zaliczyć fakt, że znała ona pradziadków i resztę rodziny z różnych wewnątrzrodzinny opowiadań, przekazów, powiedzonek. Pod tym względem książka zyskuje zupełnie inny wymiar. Ludwika pisze o większości członków rodziny, jakby ich rzeczywiście znała, a przecież wiele z nich odeszło, kiedy autorka jeszcze się nie urodziła bądź była dzieckiem. Dzięki temu, że w jej rodzinie pamięć jest wiecznie żywa, ci dawno zmarli ludzie także. A Ludwika Włodek ma ogromny talent pisarski i pięknie przenosi wszystkie wspomnienia i rodzinne anegdotki czy opowieści na papier.
Z drugiej jednak strony stanowić to może również minus, ponieważ jako członkini rodziny pisarka, odniosłem takie wrażenie, próbuje nieco wybielić Annę i Jarosława (choć tego drugiego w znacznie większym stopniu). Moim zdaniem często się w tym mota i kiedy chociażby zacząłem fragment o powiązaniach Iwaszkiewicza z komunizmem i PZPR-em, próbowała usprawiedliwić kontakty pradziadka z PRL-owskimi władzami. Rozumiem, że dzięki temu chce ocieplić jego wizerunek i automatycznie wypromować jego dzieła, natomiast ja wolałbym prawdę i bezstronność w pewnych sprawach. A akurat w kwestii komunizmu w życiu Jarosława pozwalam sobie mieć nieco inne zdanie niż Włodek.
Na co warto zwrócić uwagę, to że książka ma również podtytuł – „Opowieść o rodzinie”, co jest kluczowe, jeśli zamierzacie po nią sięgnąć. Prawnuczka Jarosława i Anny zdecydowała się napisać biografię całej rodziny, zawierając w niej części poświęcone rodzicom i rodzeństwu pradziadka oraz chociażby matce i ojcu prababci. Stąd też jeśli szukacie książki w pełni o Jarosławie i Hani, to „Pra” nie jest dla Was.
Odniosłem też wrażenie, i piszę to z wielkim smutkiem, że ta książka jest napisana przez Włodek trochę po łebkach. Czuję ogromny niedosyt, wiele wątków mogło być o wiele lepiej rozwiniętych i pogłębionych. Dla osób chcących zacząć przygodę z Iwaszkiewiczem może stanowić to plus, jednak dla mnie ta powierzchowność jest minusem. I moim zdaniem właśnie „Pra” są idealne dla osób pragnących poznać Iwaszkiewicza przed sięgnięciem po dzieła jego autorstwa, pamiętniki, listy itd.
Szkoda, że ta książka jest taka krótka. Rozumiem tłumaczenia autorki, powstało już pewnie kilka biografii o samym Iwaszkiewiczu, jednakże jeśli Włodek by je powtórzyła i opowiedziała historię pradziadka po swojemu, oczami jego i swoich bliskich, biografia mogłaby być unikalna i zyskać totalnie inne, nowe, świeższe znaczenie. Smuci mnie też fakt, że w „Pra” znajduje się stosunkowo mało rozmów z członkami rodziny, ponieważ zawsze lubiłem te fragmenty wzbogacone komentarzami pisarki.
Książkę ostatecznie skończyłem z pogodnym uśmiechem na ustach. Być może dla niektórych zabrzmi to absurdalnie, ale poczułem się, jakbym czytał o swojej rodzinie i sam był jednym z Iwaszkiewiczów. „Pra” dała mi jakąś niesamowitą wiarę w siebie, pozwoliła przenieść niektóre doświadczenie Iwaszkiewiczów na realia mojej rodziny, uczłowieczyła Annę i Jarosława i sprawiła, że stali mi się ogromnie bliscy. Czuję, że znalazłem dawno poszukiwany dom. Jakbym wreszcie, po wieloletnim rejsie zawinął do spokojnego portu. Choć przewróciłem ostatnie strony książki, zamknąłem ją i odłożyłem na półkę, wyszedłem z tego okrętu na ląd, to jednak będę z pewnością jeszcze na niego wracał nie raz, nie dwa. Bo przecież powracanie do domu to zawsze przepiękne uczucie.
A ten miły powrót planuję już niebawem, bo dzienniki Jarosława czekają i patrzą się na mnie wzrokiem mówiącym mniej więcej „Przeczytaj nas!” :). A i wierszopisarzem Iwaszkiewicz był bardzo płodnym, więc niejedna literacka przygoda z Jarosławem przede mną.