"Powieść anegdotowa" - to określenie przypominało mi się najczęściej podczas lektury tej książki. Nie "anegdotyczna", to by było coś trochę innego, właśnie "anegdotowa". No, wyobraźcie sobie taką sytuację - angielski lord siedzi na fotelu w swej wiejskiej posiadłości i, trzymając w ręku kieliszek cherry brandy, raczy Was bardziej-niż-prawdopodobnie-zmyślonymi anegdotami na temat tego, jak to jego bratanek wiele lat temu zaczynał pracę w policji. Cóż, to to jest właśnie to :) Wszędzie tu widać tę anegotowość - począwszy od struktury powieść poprzez bohaterów, postacie, po taki szczegół jak wiele spośród ich odzywek.
Anegotowy charakter rzeczonej struktury Archerowego dziełka to w ogóle jest ciekawa sprawa. Nie ma wątpliwości, że autor świadomie tak to rozplanował - jest kilka przeplatających się wątków, żaden z nas szczególnie nie angażuje, każdy śledzimy z uderzającą wręcz lekkością. Coś tam się dzieje, ale my czekamy na następny żarcik, na następną puentę. No, może są momenty, w których bardziej wciągamy się w akcję, ale właśnie są to tylko momenty i, umówmy się, ciężko nie wciągnąć się w scenę obserwacji policyjnej albo pojedynku sądowego - to już chyba jakiś naprawdę słaby pisarz musiałby pisać :) Tak jakby autor od początku postanowił, że cała historia będzie pretekstem dla owej serii brytyjskich anegdotek. Jaki to psikus zrobią koledzy młodemu policjantowi, jakie efektowne powiedzonko wypowie prokurator, a jakie policjant itd.
Ten sposób pisania ma czasem nader specyficzne skutki. Taki najbardziej charakterystyczny przykład - jeżeli mam w ręku powieść o młodym, wchodzącym w dorosłe życie człowieku, to mogę się spodziewać, że kwestia inicjacji seksualnej będzie dla niego... no właśnie, będzie jakąś kwestią. Że jakoś do tego podejdzie, będzie miał lęki, nadzieje, wyobrażenia. Tu nie. Nasz chłopiec traci niewinność właściwie nie wiadomo kiedy i jak - bezboleśnie, bez niczego po prostu. Idzie sobie do łóżka z dziewczyną i tyle. Bo przecież lęki przed tym momentem właśnie nie bardzo mieszczą się w tym spektrum anegdotowości, prawda?
Co się autorowi niewątpliwie udało to kreacja postaci, które chce się lubić. I to jest chyba naprawdę wyznacznik literackiego talentu autora (co najmniej zaś jego wielkiej rutyny pisarskiej). Chłopaczek z wyższych sfer, wychuchany przez bogatych rodziców, opływający całe życie w dostatek, który postanowił sobie, że zostanie policjantem startującym od zera i to był jego młodzieńczy bunt - nietrudno zauważyć, że taki ktoś ma potężny potencjał, by nas wkurzać. Bananowe dziecko, któremu zachciało się niezależności, co? William nie wkurza w ogóle. Lubimy go, szczerze, od pierwszej strony. Przez cały czas jego naiwność i zaangażowanie ujmują nas bez reszty. Tak samo jest z resztą tej rodzinki, ich ąę jest dokładnie takie, że chciałoby się należeć do tego świata, chciałoby się znać ich, mieć takie osoby dookoła siebie. Nawet nie tylko dlatego, że są pomocni, gościnni, świadomi, że szlachectwo zobowiązuje do tego stopnia, że nigdy nie muszą sobie tego przypominać. Po prostu przyciągają nas do siebie, tyle. Nawet wątki ocierające się o nepotyzm nijak nas w tym wypadku nie denerwują - tak panie Archer, to pan umiał napisać :)
W tym miejscu muszę także zaznaczyć, że daję mały plusik za jakże nieinwazyjnie podany wątek lesbijski :)
No i teraz powstaje pytanie jak my odbieramy taką metodę tworzenia historii, jak ona na nas działa. Przyznam, że przez dłuższy czas nieco mnie to męczyło. Że powieść bez akcji, że bez napięcia, że jestem obok tego. Nawet dość długo byłem przekonany, że zwyczajnie nie kupię kolejnych części serii. Dopiero pod koniec wszystko to jakoś mi się złożyło. Jakoś poskładało się tak, że autentycznie poczułem, że lektura ta była naprawdę super przyjemnie spędzonym czasem.
Może warto od czasu do czasu odpocząć od mrocznych thrillerów, powieści odsłaniających najmroczniejsze zakamarki ludzkiej duszy, od historii o mordercach i gwałcicielach i spotkać się ze szczerym, otwartym i mówiącym z nienagannym brytyjskim akcentem detektywem konstablem Williamem Warwickiem? :)